Możesz się zastanawiać, kim lub czym jest tytułowa „ludziowieczka” (chyba, że sformułowanie jest już dla Ciebie jasne samo przez się )
Otóż termin „ludziowieczka” użyty w czwartej części Matrixa (takie polskie tłumaczenie sheeple) ujął mnie za serce, jak go tylko pierwszy raz usłyszałam. Pomyślałam sobie: genialne i w punkt!
Jeśli potrzebujesz kontekstu, to znajdziesz go w tej scenie:
Kiedy okazuje się, że zarówno Trinity, jak i Neo powrócili do pełni swojego potencjału, a to oznacza, że nie ograniczają ich już bariery matrixa i mogą zrobić wszystko; w pełni wykorzystać swoją moc… Analityk (jako zarządca matrixa) reaguje, jak poniżej:
ANALITYK: Znam system. Znam istoty ludzkie. I znam was. Teraz cieszycie się tym, co zrobiliście. Powinniście. To zwycięstwo. Brawo. I co teraz? Wpadliście, żeby wynegocjować jakiś układ? Myślicie, że macie przewagę, bo w tym świecie możecie zrobić wszystko? Więc powiadam wam: do dzieła. Przeróbcie go. Dajcie z siebie wszystko. Wymalujcie niebo tęczami. Ale jest problem. Ludziowieczki nigdzie się nie wybierają. Lubią mój świat. Nie chcą tego sentymentalizmu. Nie chcą wolności, ani upodmiotowienia. Chcą być kontrolowane. Pragną komfortu pewnego jutra. A to oznacza, że wrócicie do swoich kapsuł, nieświadomi i samotni, tak jak oni.
NEO: Nie przyszliśmy tu niczego negocjować.
TRINITY: Wpadliśmy, by przerobić twój świat.
NEO: Zmienić kilka rzeczy.
TRINITY: Fajny ten pomysł z malowaniem nieba tęczami.
NEO: Tak, żeby przypomnieć Ludziom, co potrafi wyzwolony (wolny) umysł.
TRINITY: Ja zapomniałam. Łatwo zapomnieć.
NEO: On to ułatwia (o analityku)
TRINITY: Fakt.
NEO: Powinien to przemyśleć.
TRINITY: Zanim zaczniemy, postanowiliśmy cię odwiedzić i podziękować. Dałeś nam coś, czego nie spodziewaliśmy się dostać.
ANALITYK: I cóż to takiego?
TRINITY: Kolejna szansa.
Przekaz o tym, jak działają „ludziowieczki” jest dziś jeszcze bardziej aktualny, niż kiedykolwiek.
W czasach poplandemicznych…
W czasach gospodarczej zawieruchy…
W czasach, kiedy zewsząd słychać głosy bazujące na lęku…
Tendencja, by godzić się na kontrolę i uprzedmiotowienie w zamian za komfort „pewnego jutra” (a czasami “jakiegokolwiek jutra”), jest jeszcze bardziej widoczna…
Bezpośrednie znaczenie “ludziowieczki” odnosi się do funkcjonowania hybrydy człowieka z owcą. Jest to kompaktowe określenie kogoś, kto:
Kiedy to czytasz, masz pełne prawo powiedzieć sobie: TO NIE JA…
JA NIGDBY BYM TAK NIE…
CO ZA OFIARA LOSU! NIE TO CO JA
itp.
Na co dzień, rozglądając się dookoła siebie, może i znajdziesz Ludzi, którzy według Ciebie pasują do powyższego opisu. Jednak “ludziowieczka” to kompaktowy opis zachowań, które możemy obserwować na życiowym kontinuum. Nie zawsze w skrajnie czystej formie
Czasem widzimy jedynie cień danego zachowania. Innym razem możesz rozpoznać, że np. w stosunku do Kowalskiego trącisz ludziowieczką, ale w innych przypadkach i w kontakcie z innymi Ludźmi, już nie.
Dlatego odpowiedź na pytanie, “czy jesteś ludziowieczką?”, najprawdopodobniej brzmi: “nie, nie jesteś!”
Jestem przekonana, że skoro to czytasz, to zdecydowanie nie jesteś!
Jednak, czy od czasu do czasu możesz zaobserwować, że doświadczasz emocji, myśli, odczuć, które prowadzą Cię do ludziowieczkowych zachowań?
Pewnie tak.
Zdecydowana większość Ludzi ich doświadcza. Rzecz w tym, że “ludziowieczka” jest skutkiem.
Ludziowiecznowa postawa życiowa wynika z faktu, że na głębszym poziomie dośwaidczasz mechanizmów, które utrudniają Ci życie. Blokują Ci zdecydowane sięgnięcie po swoje. Zamykają Ci drogę do Twojego WIĘCEJ i niewolą Cię w ludziowieczkowej owczarni, czyli w codziennym utknięciu (może w biznesie… może w rodzicielstwie… może w toksycznym związku… może w nietrafionej pracy… a może w Twoim własnym obrazie życia i siebie…)
Im więcej tych mechanizmów na Ciebie na co dzień wpływa, tym bardziej zaczynasz trącać ludziowieczką
Jednocześnie te wewnętrzne mechanizmy są dość podstępne… Głównie dlatego, że kiedy doświadczasz ich tylko od czasu do czasu… i tylko odrobinkę… a potem odrobinkę więcej… to działasz jak gotująca się żaba – temperatura się podnosi, a Ty tego nie rejestrujesz (możesz nawet myśleć, że bierzesz relaksującą kąpiel) aż jest za późno i lądujesz na czyimś talerzu.
W życiu zazwyczaj oznacza to, że po czasie orientujesz się, że gdzieś po drodze zapodziały się Twoje marzenia…
że tkwisz przez lata w jakimś utknięciu, a Twoje życie przecieka Ci przez palce…
że nawet jeśli wiesz, że możesz WIĘCEJ i nawet jeśli po WIĘCEJ chcesz sięgnąć, to wydaje się to być tak trudne, że aż niemożliwe…
że może nawet wydaje Ci się, że teraz to już za późno…
a czasem nawet łapiesz się na tym, że Twoje życie wygląda jak pieprzone wahadło – po jednej stronie doświadczasz pięknych chwil, ale za każdym razem wracasz do tego piekielnego utknięcia, jakie Ci na różne sposoby towarzyszy (może nawet przez lata)…
Ponieważ te wewnętrzne mechanizmy są podstępne i w niewielkich dawkach zazwyczaj umykają naszej uwadze, to poniżej przyjrzyjmy się im wspólnie.
Ostrzegam, że wszystkie bazują na lęku, traumach lub wewnętrznych sabotażystach, więc bywają trudne. Często niewygodnie jest spojrzeć w lustro i zobaczyć siebie przez ich pryzmat, ALE…skoro tu jesteś, to pewnie już wiesz, że o ile konfrontacja z taką otraumioną wersją siebie może wydawać się niebezpieczna, to i tak jest o niebo lepsza niż tkwienie w życiowym utknięciu. Głównie dlatego, że to drugie nie jest niebezpieczne – jest śmiertelne!
Poczucie, że się nie da może pojawiać się w wąskim obszarze życia. Przykładowo Natalia czuje, że mają z Ludwikiem megakryzys i się z nim nie da porozmawiać. Jak się domyślasz taka postawa i rzeczywisty, przedłużający się brak otwartej rozmowy skazuje ich związek na staczanie się po równi pochyłej w jeszcze większe bagno…
Poczucie “nie da się” może być jednak bardziej rozlane na różne sfery życiowego funkcjonowania. W takim przypadku towarzyszy mu zgeneralizowane złudzenie niemocy. Chociaż z punktu widzenia Twojego wewnętrznego doświadczenia trudno mówić o „złudzeniu”. Głównie dlatego, że jeśli czujesz w ten sposób, to zazwyczaj masz szereg życiowych obserwacji i doświadczeń, które działają jak Twój wewnętrzny dowód na to, że się nie da… że nie dasz rady… że nie umiesz (lub nie umiesz tak dobrze, jak inni)… że nic nie możesz z tym zrobić… że to jest za duże, aby się z tym mierzyć… etc.
Im mocniej, częściej i życiowo szerzej czujesz taką niemoc, tym bardziej będzie ona blokować Twoje działanie (w skrajnych przypadkach możesz utknąć w wyuczonej bezradności). W tedy żadne działanie nie ma sensu i jedyne co się opłaca, to poczekać na ratunek z zewnątrz.
W takich warunkach ciężko jest też wziąć odpowiedzialność za siebie i swoje działania. Bo jak brać odpowiedzialność za coś, czego i tak się nie da?!
Zazwyczaj objawia się marazmem, zastojem i po prostu brakiem działania. Czasem przyjmuje też postać gawędziarstwa i kiełkuje opowieściami z gatunku “co to ja nie zrobię, kiedy…” Niestety w większości przypadków na opowieściach, marzeniach lub mrzonkach się kończy.
Pracując z Ludźmi takimi jak Ty i prowadząc ich do ich Zdrowej Pełni często słyszę coś w stylu: „jakoś tak trudno mi się zebrać… mam już plan i wiem dokładnie, co chcę zrobić, ale jak mam się tylko za to zabrać, to czuję taką ciężkość, że nic, jak tylko sobie odpocząć”. Bywają też Ludzie, którzy wprost mówią, że nie wiedzą, kiedy im czas mija… Mieli coś zrobić, po czym wzięli się np. za skrolowanie IG lub FB i wycięło im kilka godzin z życia.
Jeśli doświadczasz tego typu marazmu lub takiej pasywności, to koniecznie przeczytaj o wewnętrznym sabotażyście, który specjalizuje się w generowaniu w Tobie takiego oporu>>>
Przykład Tomka pokazuje ją z przymrużeniem oka 😉 Młody się zdziwił, że tak łatwo może dostać to, czego chce i postanowił to wykorzystać 😂
W ludziowieczkowym wydaniu postawa roszczeniowa może przybierać różne formy. Od klasycznego i skrajnego: należy mi się, daj, ty musisz dla mnie wszystko a ja dla ciebie nic itp.
Poprzez czekanie aż los się odmieni, bo przecież kiedyś musi… Trochę jak w anegdocie, kiedy uczeń pyta mistrza, jak długo będzie musiał czekać na zmianę, a mistrz mu odpowiada, że “jeśli czekać… to długo”.
Aż do form mniej oczywistych, bo przecież:
Podobnie jak w przykładzie Ludwika i Natalii, winna jest ta druga strona. To z nią coś jest nie tak… To ona robi źle, lub nie to, co trzeba.
Obwinianiu innych (bez względu na to, czy jest ono wprost wyrażone, czy dzieje się w Twoich myślach) zazwyczaj towarzyszy sporo ocen. Bo przecież wiadomo, jaki ten ktoś jest, że to przez niego jest tak, jak jest…
Bywa, że im bardziej czujesz porażkę w jakimś obszarze życia, tym bardziej widzisz winę tego kogoś (oraz wszystkie jego mankamenty, które do tej porażki doprowadziły)
Paradoksalnie ten mechanizm zazwyczaj bazuje na projekcji, a to oznacza, że jeśli przypisywanie komuś winy i ocena tego kogoś wywołuje u Ciebie reakcję emocjonalną, mentalną lub cielesną (wkurza Cię to, płaczesz, spinasz się, masz żal, czujesz krzywdę i wykorzystanie, targa Tobą wściekły bunt, głowa aż puchnie Ci od tych wszystkich epitetów, trzęsiesz się i co tylko…), to oznacza, że nosisz w sobie zapis takich traum i takich programów, które w ocenach rzutujesz na kogoś z zewnątrz… To oznacza, że jakaś część Ciebie czuje, że taka właśnie jest… I kiedy ta część dochodzi do głosu niezwykle trudno jest odnieść sukces 😌
No wiadomo, że się uwzięli… Czasem jeszcze w ramach jakiegoś superplanu (najczęściej złośliwego i do szpiku kości złego), przez co ludziowieczka ma w życiu najgorzej ze wszystkich.
Takie poczucie osaczenia może towarzyszyć Ci w róznych momentach:
No bo skoro już masz najgorzej, to dlaczego by sobie nie “ulżyć” i nie ponarzekać, prawda? I jak w tym filmowym przykładzie… czasem warto spojrzeć na sytuację świeżym wzrokiem 🙃
Paradoksalnie, jeśli zdarza Ci się narzekać, to nie masz co sobie ciosać kołków na głowie z tego powodu. Narzekanie ma ewolucyjny sens…
Nasz mózg ma dokładnie jedną, cykliczną ścieżkę, którą odtwarza raz za razem… za każdym razem, kiedy Ty chcesz zrealizować jakiś cel w swoim życiu. Ten cykl aktywacji obszarów w mózgu wygląda tak:
W pierwszym etapie aktywne jest ciało migdałowate, które odpowiada m.in. za lęk, niepewność i unikanie. Dopiero aktywacja tego obszaru w mózgu włącza kolejne, które z kolei odpowiadają za inicjację lub zaprzestanie jakiejś akcji, myślenie w linii czasu i w różnych perspektywach czasowych, czy za porównywanie obecnego stanu z oczekiwanymi emocjami w momencie osiągnięcia celu.
Skoro pierwszy etap polega na tym, by uruchomić chęć uniknięcia problemu i lęk związany z bolesnymi konsekwencjami, jakie mogą się zdarzyć, kiedy w problemie wciąż tkwisz, to narzekanie może być mechanizmem podbijającym Ci poczucie problemu i chęć jego uniknięcia.
Właśnie dlatego – aby realizować cele i działania, których pożądamy – ewolucyjnie zostaliśmy w ten mechanizm wyposażeni…
Problem polega jednak na tym, że kiedy włączają nam się obciążające programy zapisane w naszej pamięci komórkowej a jednocześnie wewnętrzni sabotażyści robią wszytsko, by stawić opór naszej zmianie, to bardzo łatwo utknąć w narzekaniu. Wówczas zamiast być ono trampoliną dla naszego dalszego, skutecznego działania, staje się ludziowieczkową pułapką rzymającą w utknięciu i życiowym zawieszeniu.
Podpowiedź czai się w samym słowie “martwić się” lub “zamartwiać”, bo martwienie to nic innego, jak czynienie siebie martwym (lub czynienie martwym tego, o kogo się martwimy).
I podobnie jak wyżej (przy okazji narzekania), to ma swój głęboki, biologiczny sens. Zamartwianie jest związane z lękiem, z poczuciem zagrożenia, z obawą przed tym najgorszym… To właśnie tego ciało migdałowate potrzebuje, aby uruchomić kolejne obszary w mózgu i przejść do działania.
Jest to o tyle istotne, że na poziomie pamięci komórkowej mamy szereg bakterii, które wręcz współpracują z nami tak, że podrzucają nam czarne myśli związane z tym obszarem życia, który nam szwankuje i w którym potrzebujemy zacząć działać.
Jeśli kiedykolwiek zalała Cię fala problemowych myśli zaraz po obudzeniu się, albo wręcz budził Cię brzask i ten kołowrotek nakręcających się mentalnych scenariuszy, to wiesz, o czym mówię…
Podobnie jednak jak wyżej, Bohater Swojego Życia uwalnia się od obciążających programów i wewnętrznych sabotażystów, przez co nawet jeśli zdarzy mu się złapać na zamartwianiu, to jest ono dla niego odskocznią do działania i rozwiązania problemów.
Ludziowieczka tkwiąc w ograniczających programach i słuchając podszeptów wewnętrznych sabotażystów, nie rozwiązuje swoich problemów… One zazwyczaj w czasie się nawarstwiają. Coraz bardziej można się wówczas czuć ofiarą zewnętrznych okoliczności… a przez to ma się coraz więcej powodów do zamartwiania
W przykładzie filmowym potraktowane z przymróżeniem oka 🤣
Rzecz w tym, że tak długo, jak wyolbrzymiamy negatywne konsekwencje utknięcia, to takie przesadzanie może dla nas działać motywująco. Jest impulsem do działania, bo chcemy uniknąć najgorszego.
Szkopuł w tym, że ludziowieczki obciążone szeregiem blokujących programów, wyolbrzymiają problem i trudności z nim związane. W konsekwencji często kończą z poczuciem niemocy i tego, że się nie da z tym nic zrobić. Dlatego takie wyolbrzymianie jest kolejnym gwoździem do trumny życiowego utknięcia.
A dokładniej, jak w przykładzie filmowym, chodzi o postawę: skoro nie mogę, to nic nie będę robił.
I tutaj mamy do czynienia z bardzo podchwytliwym mechanizmem. Z jednej strony jeśli sytuacja jest rzeczywiście przytłaczająca i wymaga ode mnie dużo więcej siły, zasobów i środków, niż mam, to
ma biologiczny sens, ponieważ oszczędza moją życiową energię. Jeśli w bezruchu poczekam, to może sytuacja sama się zmieni… Ja się schowam; przyczaję i nie będzie mnie widać. A może w międzyczasie pojawi się tutaj jakiś wielki drapieżnik, który wyżre tych, których widać, a którzy obecnie mają nade mną kontrolę i mnie tłamszą, prawda?
W życiu tym wielkim, strasznym drapieżnikiem może być nowy rząd, albo kochanek w miejsce męża, wypadek samochodowy usuwający kogoś z mojej drogi, lub co tylko sobie wyobrażam, że może zewnętrznie zmieni moją sytuację…
Paradoks polega jednak na tym, że aby zmienić sytuację, trzeba zmieniać sytuację…
Dlatego trwanie w życiowym bezruchu z nadzieją, że ktoś to za mnie zmieni, bo ja nie mam realnego przełożenia na sytuację, jest zazwyczaj nurkowaniem w bagnie…
Oglądając przykład filmowy wsłuchaj się szczególnie w przepaść pomiędzy tym, co Ludwik by chciał, a tym co myśli, że może robić…
Kiedy biorą górę ludziowieczkowe instynkty, to wówczas Ludzie zazwyczaj węszą ogromną przepaść pomiędzy tym, co by chcieli, a tym, gdzie obecnie są.
To jeszcze samo z siebie nie jest niczym strasznym… Kiedy masz plan i drogę podzieloną na mniejsze kroki, wówczas przepaść nie wydaje się tak straszna.
Właśnie dlatego, kiedy wchodzisz na szlak transformacyjny “Moja Dorga do Zdrowej Pełni” dostajesz i spotkania coachingu grupowego, i system mission possible złożony z małych kroków do wykonania po drodze.
Dzięki temu przepaść przestaje być przepaścią, a Ty masz plan i realizujesz go krok po kroku zbliżając się coraz bardziej do tego, co chcesz.
Ludziowieczki utknięte w patrzeniu na to, co by chciały, ale bez realnego planu działania zazwyczaj przeceniają to, co mogą zrealizować w krótkim czasie i nie doceniają tego, co mogą osiągnąć w długim…
Przez to kończą jak postać u dołu drabiny. Wciąż w tym samym miejscu…. Wciąż w życiowym utknięciu…
Dokładnie jak w przykładzie Natalii, mówimy o braku refleksji na temat siebie i swoich działań.
I oczywiście do każdej zmiany… do wyjścia z każdego utknięcia (małego, czy wielkiego)… refleksja jest Ci ogromnie potrzebna. Szczególnie jest Ci potrzebny wgląd i świadomość tego, co w sobie zapisane nosisz, że w takim utknięciu jesteś. Potrzebujesz wglądu, na czym to utknięcie dokładnie polega. A na dodatek potrzebujesz refleksji na temat tego, na co masz wpływ i jakie kroki możesz podjąć, aby sytuację zmienić.
Okazuje się, że na poziomie pamięci komórkowej możemy mieć do czynienia z szeregiem sabotażystów wewnętrznych, którzy zmianiają nam percepcję… czasem do tego stopnia, że jak w przykładzie Natalii, trudno jest nam zobaczyć coś, co dla zewnętrza jest klarowne i oczywiste.
Kto więcej… Kto mniej… Kto gorszy… Kto lepszy… Kto ładniej… Kto brzydziej… Kto wcześniej… Kto później… Kto ma większe cycki… Kto mniejsze… Kto ma nowsze auto… Kto starsze… etc.
Tak długo jak porównanie jest jedynie jakimś punktem referencyjnym i nie wiąże się z Twoją reakcją (emocjonalną, mentalną, czy fizyczną), tak długo jest niczym benchmarking – może być dla Ciebie bardzo wartościowe.
Minusy zaczynają o sobie dawać znac, jak na skutek porównywania aktywują się blokujące programy, jakich zapis w sobie nosisz. Wówczas każde porównanie zostawiające Cię z poczuciem gorszości (nie ważne, jakie kryteria tej gorszości dla siebie przyjmiesz) może dodatkowo przytrzymywać Cię w utknięciu.
Bo przecież jak tu cokolwiek zmienić, skoro nie jesteś tak……………………….. jak …………………….. (w miejsce pustej przestrzeni dopisz to, co dla Ciebie na teraz jest prawdziwe).
Szczególnie takie, które trzymają w życiowym zawieszeniu. Tak jak w filmowym przykładzie… niby jest do dupy, ale bzyknąć się możemy… tylko oczywiście to niczego nie zmienia… bo wciąż nie wiem, czego chcę… wiem tylko czego nie chcę (żeby było tak, jak jest)…
Życiowe dylematy i brak decyzyjnosci jest bardzo częstym ludziowieczkowym mechanizmem. W naszej pamięci komórkowej mamy aż kilka zjawisk, które mogą nas w nierozwiązanych dylematach trzymać.
Dodatkowo mamy też takie zjawiska, które blokują nam dostęp do tego, co rzeczywiście chcemy i potrzebujemy.
Jak to ze sobą połączyć, to nic dziwnego, że tak wiele osób doświadcza w życiu czegoś, co możnaby skwitować: “Już nie chcę, żeby było tak, jak jest teraz! Już nie chcę, żeby było do dupy! Niech to się już skończy! Już nie chcę tak cierpieć!”
I tutaj pojawia się kolejny problem, bo tak wyrażona intencja zazwyczaj nie zaprasza do rzeczywistego uwolnienia. Można przecież przestać czuć cierpienie na bazie wielu mechanizmów obronnych. One same w sobie także trzymają w utknięciu (czasem nawet większym), ale przynajmniej już tak mi życie nie doskwiera.
Efekt jest jednak taki, że docelowo w życiu niewiele się na lepsze zmienia 😟
Jak w przykładzie: “co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie”
O podwójnych standardach możnaby powiedzieć dużo… Nas dziś będą one interesować jedynie w kontekście ludziowieczkowego, życiowego utknięcia.
I w tym konktekście po pierwsze wzmagają one tendencję do obwiniania innych i postawy roszczeniowej. Zazwyczaj bowiem łączą się z podejściem “ja jestem taka biedna i tak mi trudno, a ci-oni są silniejsi, jest im łatwiej, więc powinni zrobić dla mnie X i Y, a jeśli tego nie robią (lub nie robią tak, jak sobie to w głowie przedstawiasz), to są tacy i owacy”…
Z drugiej strony bywa, że podwójne standardy są mechanizmem usprawiedliwiającym brak działań. Tutaj zazwyczaj w sukus przychodzą programy, na bazie których możesz mieć poczucie, jak to brak Ci tego i tamtego… a skoro tak, to jak tu działać? Przykładowo jeśli jestem słaba, chora, nieśmiała, introwertyczna, z mniejszymi kompetencjami itp. to lepiej żeby działali ci, co się do tego lepiej nadają.
Dlatego podwójne standardy są z ludziowieczkowego punktu widzenia wygodne, ale niestety nie pomagają wyjść z utknięcia. Nie służą też zmianie na lepsze.
Czasem zdarza mi się to słyszeć od Ludzi, z którymi pracuję… W większości sytuacji mówią jednak o tym, że to jest treść ich myśli i raczej ich nie ugłaśniają, bo nie mogą liczyć na zrozumienie. Trochę jak w filmowym przykładzie obok
W tym “dlaczego ja?” zazwyczaj idzie ręka w rękę szereg programów ofiary (rozumianej w sposób analizy transakcyjnej, gdzie mamy do czynienia z katem, ofiarą i ratownikiem).
Kiedy masz poczucie, że masz najgorzej… i cały wszechświat się na Ciebie uwziął… a do tego jeszcze znikąd ratunku… i mimo, że masz mało siły… to wszystko jest na Twojej głowie… myśl “dlaczego ja?” wydaje się być zupełnie naturalna.
Z perpsektywy pamięci komórkowej zazwyczja oznacza to także szereg uszkodzeń na bazie których Człowiek może się czuć wręcz przeklęty, lub na wskroś zły. To wewnętrzne odczucie tłumaczy sens takiego cierpienia (a może nawet kary).
Znowu pławienie się w tym, nie zbliża żadnej ludziowieczki do życiowego przełomu. Dopiero uwolnienie się od tych programów daje szansę na krok poza życiowe utknięcie.
Patrzenie na świat przez pryzmat tego, kto i jak z Ciebie czerpie i kto oraz ile Ci zabiera…
Taka tendencja i taki sposób widzenia śwaiata, włącza się zazwyczaj dlatego, że na poziomie pamięci komórkowej Ludzie noszą szereg różnych zapisów wykorzystania (cała historia ludzkości obfituje w przykłady, więc już w samych traumach pokoleniowych niesiemy tego ogrom…)
Dodatkowo za każdym razem, kiedy Człowiek doświadcza tego typu odczuć, to jest to dla mnie sygnał, by sprawdzić, jak na poziomie pamięci komórkowej wygląda interakcja pomiędzy jego świadomością, a wewnętrznymi sabotażystami (całe rzesze mikrobów). Zazwyczaj okazuje się, że poczucie wykorzystania jest rzutowaniem na sytuację życiową tego, co się dzieje w omnipotentnej komórce macierzystej… a w takich przypadakch na poziomie pamięci komórkowej zazwyczaj w najlepsze trwa impreza, w ramach której wewnętrzni sabotażyści traktują Cię niczym szwedzki stół… Co jak co, ale można poczuć, że Cię doją i wykorzystują na całego!
Cóż… Natalia z filmu obok chyba pokazała to lepiej, niż ja mogłabym wytłumaczyć 🤣
Na pozimie pamięci komórkowej mamy zarówno:
Działanie wszystkich tych zjawisk do spółki powoduje zazwyczaj, że nie tylko włącza nam się “co ludzie pomyślą?”, ale także włącza nam się bezrefleksyjne działanie tak, by pomyśleli o nas dobrze i by byli zadowoleni z tego, jak działamy i jak dobrze spełniamy ich oczekiwania.
Dlatego nie ma się co dziwić, że ludziowieczkowe tendencje pchają nas w kierunku łatwego podlegania wpływom… ☹️
Możesz ją znać szczególnie, jako krytyka wewnętrznego. I o ile refleksja i wgląd w swoim obszarze są ogromnie wskazane, o tyle obecnie mówimy o nieadekwatnym i podcinającym skrzydła wytykaniu sobie cech, błędów, wad i niedociągnięć, czy nietrafionych decyzji etc.
W obszarze pamięci komórkowej mamy aż nadto programów, które zaniżają nam obraz siebie. Jeśli chcesz sprawdzić, czy i jakie programy z tej kategorii robią Tobie krecią robotę, to pobierz bezpłatnie arkusz samooceny “transformacyjne 500+“.
Dodatkowo zazwyczaj mierzymy się także z wewnętrznymi sabotażystami, którzy potrafią wpływać na nas w taki sposób, że my doświadczamy krytycznych myśli i trudnych emocji. Jedne i drugie biją w nas samych.
Dlatego doprawdy nie jest niczym dziwnym, że póki ktoś nie uwolni się i od programów, i od wewnętrznch sabotażystów, może w wielu sytuacjach słyszeć używającego sobie krytyka wewnętrznego
A im więcej rozszalałego krytyka wewnętrznego, tym łatwiej i szybciej, nawet neutralne uwagii (lub szczerą chęć wsparcia), możemy potraktować, jak przytyk.
Jak widzisz, tendencji na bazie których, włącza się ludziowieczkowy instrynkt, jest w nas co niemiara…
Czy wszystkie one działają jednocześnie?
Bywa, choć na szczęście bardzo rzadko. Zazwyczaj aktywne są dwie lub trzy na raz. Oczywiście im wyższy poziom lęku i zaktywowanych traum, tym większe prawdopodobieństwo, że kolejne programy będą się w nas aktywować, bo one nie działają jak samotne wyspy, a raczej, jak dobrze skomunikowany archipelag…
Tymczasem im więcej powyżej opisanych tendencji dostaje się do głosu w tym samym czasie, tym bardziej Człowiek swoim zachowaniem, przypomina klasyczną (a może nawet skrajną) ludziowieczkę.
Alina wstawała codziennie o 6 rano (nawet w te dni, kiedy nie musiała… nawet w weekendy). Zawsze przykładna. Zawsze punktualna. Zawsze miała wszystko zapięte na ostatni guzik. Odkąd pamiętała. Od pierwszego świadectwa z czerwonym paskiem, a może nawet od pierwszych dni przedszkola, kiedy to usłyszała, że jest już dużą dziewczynką, a duże dziewczynki nie płaczą, kiedy mama musi iść do pracy, bo wówczas mamusi robi się przykro. Duże dziewczynki grzecznie się bawią z innymi dziećmi i dobrze się uczą, żeby mama była szczęśliwa, kiedy je po obiedzie odbiera. Więc ze szklistymi oczami patrzyła na mamę zamykającą furtkę przedszkola. Potem w lekkim otumanieniu, zagryzając zęby, dała się przekierowywać z salki do salk… na podwórko, stołówkę, leżakowanie, zabawy, słuchanie czytanych książeczek itd. Nawet kilka razy zdołała się uśmiechnąć…
I tak przez całe życie.
Kiedy Alina się do mnie zgłosiła, miała życie na które nie wypadało narzekać. Dom, mąż, trójka dobrze uczących się dzieci, stała praca w dziedzinie którą lubiła, rodzinne wakacje za granicą dwa razy w roku, szacunek Ludzi i może nawet podziw (z lekką zazdrością) koleżanek.
ALE
Przyszła nieszczęśliwa… przepracowana… wypalona… z poczuciem, że nigdy nie sięgnie po to, czego pragnie, bo życie układa się inaczej i po prostu nie wychodzi… z silnym wewnętrznym przeświadczeniem, że kiedy okazujesz komuś serce, to prędzej czy później dostaniesz od tego kogoś kopa w dupę…
Dlaczego? Długo by wymieniać, więc pozwól, że przytoczę tylko niektóre opowieści.
Alina od lat pracuje w bardzo zmaskulinizowanej branży… i jest świetna w tym co robi. Niestety, mimo, że to ona przygotowuje projekty, specyfikacje, dobiera dla Klientów najlepsze rozwiązania, to robi to wszystko zza kulis… Bo wiadomo “kobiecie w tej branży Klient by tak nie zaufał”. Wie o tym, bo szef jej to wielokrotnie tłumaczył – za każdym razem, kiedy w grę wchodziła rozmowa o awansie lub podwyżce. Po jakimś czasie Alina nawet przestała myśleć o takich rozmowach. W konsekwencji to mężczyźni zawożą jej rozwiązania do Klientów i przy okazji zgarniają duże prowizje. Ona jako specjalista pracuje w dziale wewnątrz firmy i nikt z zewnątrz o niej nie wie… ani o jej ciężkiej pracy… ani o fachowości… ani o tym, ile głów już uratowała, wymyślając rozwiązania, na które inni byli głusi, albo poprawiając po kimś fuszerki… Jest wysokiej klasy fachowcem, więc cieszy się sporą pensją… ale to i tak o niebo mniej, niż mogłaby zarabiać, gdyby pracowała bezpośrednio z Klientami.
Kilka lat temu Alina miała pomysł, żeby wraz z kolegą z pracy otworzyć własny biznes. Oboje mieli już wówczas duże doświadczenie, znajomość rynku, fachową wiedzę i wyglądało to całkiem dobrze. Kobieta jednak się wahała. Cały czas dręczyły ją myśli, że odejdzie od czegoś pewnego i w sumie nie wiadomo, jak będzie. Powracało do niej w kółko, że sobie nie poradzi… że inni lepiej potrafią się znaleźć w swoim biznesie… że wiedza i doświadczenie to nie wszystko… Ostatecznie zwątpiła i się nie zdecydowała. Kolega otworzył biznes samodzielnie. Na początku rzeczywiście było trudnawo, ale szybko się wybił. Teraz od czasu do czasu Alina wykonuje u niego dorywczo jakiś projekt. Cieszą ją najbardziej te ciekawe i te, które są dla niej nowym wyzwaniem. Firma, w której pracuje na co dzień, takich projektów się nie podejmuje… Alina czasem żałuje, że się wówczas nie zdecydowała, ale wtedy od razu sobie powtarza, że stałe godziny pracy przy rodzinie są lepsze, niż swój biznes, bo tam pracujesz, kiedy trzeba, a nie kiedy masz tak w grafiku.
Alina kocha swoje dzieci. Bardzo. Prawda jednak jest taka, że trójka dzieci i to praktycznie jedno po drugim, kosztowało ją ogrom czasu, energii, poświęconych marzeń i przegapionych szans. Zupełnie inaczej niż planowała. A przecież z mężem wszystko uzgodnili. Miało być jedno dziecko, krótki urlop macierzyński i później dwuletnia przeprowadzka do Włoch, bo Alina miała już tam nagrany staż (po który mogła sięgnąć w określonym czasie). Staż był dla niej bardzo ważny. Dzieki niemu miała nie tylko pracować w supernowoczesnym obszarze i w przodującej w jej branży technologii, ale też miał jej otworzyć wiele drzwi do kariery międzynarodowej.
Tylko, że pierwsze dziecko, to była dziewczynka, a Alina wiedziała, jak bardzo mężowi zależy na synu, więc się zgodziła na drugie… a potem na trzecie. Kiedy w końcu urodził im się syn, odetchnęła z ulgą i z poczuciem spełnionego obowiązku (choć sama była na siebie zła, że tak myśli i że to już przecież nie te czasy, żeby obowiązkiem żony było dać mężowi dziedzica… ale na automatyczne reakcje nic nie poradzisz i właśnie tak poczuła… poczuła nawet więcej, że teraz to on już jej nigdy nie będzie mógł zostawić, kiedy dała mu syna i że dopiero teraz tak naprawdę jest jej).
Tym bardziej się zdziwiła, kiedy rozpakowując męża po jakiejś delegacji, znalazła u niego damskie skarpetki. Na początku milczała, ale potem zaczęła dopytywać. Zbył ją machnięciem ręki i stwierdzeniem, że to pewnie jej skarpetki i przez pomyłkę sama mu je do torby wrzuciła. Ale zupełnie jej to nie uspokoiło. Zaczęła nad tym dumać… i dumać… i dumać… i wyszło jej z tych wszystkich rozkmin, że nawet jeśli on ma skoki w bok (bo chyba nie jakiś regularny romans?) to to jest jej wina! W końcu praca, trójka dzieci, dom i codzienność, więc nic dziwnego, że już nie jest dla niego taka, jak kiedyś. Postanowiła się poprawić i starać bardziej.
Kiedy umawiała się ze mną na pierwszą sesję, to chciała zaadresować kwestie seksu. Od czasu znalezionych skarpetek sporo wody upłynęło i w tym okresie Alina m.in. zaczęła rozmawiać z mężem o tym, że może by odnowili ogień w ich sypialni… a może nawet poszliby w kierunku spełniania swoich fantazji…? Rzecz w tym, że najgłębszą fantazją Aliny było czuć się kochaną, akceptowaną i chcianą. Okazało się, że zrobiłaby wszystko, za tę garść aprobaty. No i robiła. Ale w trakcie pierwzszego naszego spotkania płakała mówiąc, że to co robi w sypialni jest takie nie jej. Tylko że ona wie, że jej mąż tego potrzebuje. Przez lata nie wiedziała i skończyło się tym, że jest pewna (mimo tego, że on twierdzi inaczej), że szukał sobie zaspokojenia poza ich łóżkiem. A ona postanowiła zawalczyć o ich rodzinę, bo nie po to wychodziła za mąż, żeby się rozwodzić i jaką byłaby matką, gdyby dzieciom dom rozbiła…
I kiedy sprawdzałyśmy podczas pierwszej sesji, na czym dokładnie polega problem… kiedy słuchałam, a ona miała szansę mówić to wszytsko, co przez lata zalegało jej na wątrobie… dopiero wtedy Alinie pokazał się obraz tego, w jakim życiowym utknięciu od lat grzęźnie.
Na zewnątrz niby wszystko wygląda dobrze, a może nawet do pozazdroszczenia. W środku już nie pamięta kiedy ostatnim razem czuła taką realną i spontaniczną radość. W środku czuje głównie przytłoczenie, wypalenie, zwątpienie i różnego rodzaju stres. Nauczyła się to wszytsko zagłuszać, ale kiedy dać jej przestrzeń i możliwość bezpiecznego zajrzenia do środka, to jasno widzi to wszystko.
To właśnie wtedy zaczyna czuć, że w środku ma potencjał do WIĘCEJ (jak poznasz Alinę, to się przekonasz, że ma potencjał do OGROMU WIĘCEJ), ale w życiu od lat wegetuje pod kloszem ograniczeń. I kiedy zaczęłyśmy sprawdzać, to okazało się, że to są głównie ograniczenia, w które ona sama wierzy, które wewnętrznie czuje i o których jest przekonana, bo “przecież wiadomo, że tak świat funkcjonuje”…
I nie twierdzę, że Twoja historia jest taka, jak Aliny… wszak każdy z nas ma swoją własną historię. Twierdzę jednak, że im więcej ludziowieczkowych tendencji dochodzi w Tobie do głosu, tym bardziej możesz poczuć w życiu:
Widzisz jak ogromna jest przepaść pomiędzy tym, co chcesz, a tym, gdzie obecnie życiowo jesteś, A im większa przepaść, tym większa niemoc, bo jak tu niby sięgnąć po swoje WIĘCEJ, kiedy żaden plan tego nie ogarnie?!
Znasz głównie trudne emocje, jak lęk, stres, przeciążenie, wypalenie etc. Jednocześnie trudno Ci od tego odejść, bo to jest głównie to, co znasz i co traktujesz, jak codzienność. .. i tak pętla się zamyka i zaciska.
Czujesz coraz bardziej życiowe utknięcie i cokolwiek robisz (nawet jeśli robisz bardzo dużo), to lądujesz w scenariuszu, w którym zastój i utknięcie się tylko pogłębiają (lub odczuwasz je w nowy sposób).
Im dłużej tkwisz w utknięciu, tym ciężej z Twoimi wewnętrznymi zasobami. Możesz już nie pamiętać dni, kiedy czujesz po prostu radość, szczęście, spokój, wdzięczność, energię życiową, czy miłość.
Nie podejmujesz działań, które mogłyby zmienieć Twoją rzeczywistość i pomóc Ci sięgnąć po Twoje WIĘCEJ bo ten wewnętrzny głos gada do Ciebie, że nie dasz rady, że nie potrafisz, że się do tego nie nadajesz...
Rutynowo przechodzisz przez życie; dzień po dniu. Automatycznie powtarzasz te same czynności, podejmujesz wciąż te same decyzje. I po latach jesteś wciąż w tej samej sytuacji.
I jeśli znajdujesz u siebie taki obszar życia, w którym też czujesz utknięcie, niemoc, szereg straconych szans i brak możliwości realizowania siebie w taki sposób, by móc sobie szczerze powiedzieć, że TAK, żyjesz życiem, które kochasz, w którym kochasz i które naprawdę ma znaczenie…
Jeśli na dodatek wyrzucasz sobie, że doprowadzasz do tego, że życie przecieka Ci przez palce…
To potrzebujesz wiedzieć, że nie ma w tym Twojej winy!
W głębi serca ani Ty, ani nikt inny, nie chce być ludziowieczką. Nie chce marnować sobie życia. Nie chce tkwić w utknięciu. I nie chce patrząc wstecz mysleć, że szkoda umierać, gdy się w ogóle nie żyło…
Jeśli słyszysz w sobie głos, który woła Cię do WIĘCEJ… jeśli wciąż czujesz marzenia… to wiesz, że masz w sobie ogromny potencjał. Pewnie nawet wiesz, w jakim kierunku ciągnie Cię serducho, by ten potencjał mógł w pełni w Twoim życiu rozkwitnąć!
Jak to się zatem dzieje, że z tego ogromu potencjału lądujesz (przynajmniej w jakiejś sferze życia) w utknięciu i zastosuj?
Na głębokim poziomie (możesz to nazwać świadomością, duszą, wyższym ja, czystą wersją Ciebie itp.) masz ogrom do zaoferowania światu. I tylko Ty (a nie ktoś taki jak Ty) możesz zrealizować swoje Wielkie PO CO!
Obciążenia rodowe, które dziedziczysz w genetycznym spadku, a które trzymają Cię w odczuwaniu, że "już tak jest", "genu nie wydłubiesz", "tego się nie da zmienić"...
Szereg zapisów w naszej pamięci komórkowej, które objawiają się obciążającymi myślami, trudnymi emocjami i dyskomfortem w ciele. Skutkują natomiast nietrafionymi decyzjami i powtarzaniem tych samych błędów.
Mikroby wpływające na naszą świadomość, trzymające nas w status quo, warunkujące nasze nawyki i działania, podrzucające nam myśli lub emocje...
Uszkodzenia konkretnych struktur w naszej pamięci komórkowej wpływające na nasz stan wewnętrzny i np. maksymalizujące lęk.
Im więcej obciążeń, tym większa wewnętrzna blokada... Coraz trudniej realizować siebie i swoje Wielkie PO CO.
Im więcej blokad oraz ludziowieczkowych tendencji, tym bardziej (w jakimś obszarze życia) zaczynasz tkwić w utknięciu.
Jak widzisz z powyższego – w odpowiednich warunkach – każdy może utknąć przynajmniej w jakimś obszarze życia. To nie Ty sobie to robisz! I to nie przez Ciebie!
To nawet nie psychologia… to po prostu biologia.
Dobra wiadomość jest taka, że skoro:
są w Tobie (bo ich zapis nosisz w pamięci komórkowej), to masz do nich pełen dostęp. I możesz się od nich uwolnić! A uwalniając się od tego, co Cię przytłacza, odzyskujesz swój pełen potencjał i możesz zacząć się spełniać w tym obszarze życia, który do tej pory niedomagał…
Zupełnie tak samo, jak zrobiła Alina…
Nawet jeśli zwróciła się do mnie, bo chciała zaadresować kwestie seksu i chciała dalej móc robić w sypialni to, co pasowało jej mężowi, ale bez czkawki, w ramach której odbijało jej się “to nie jest moje” i “to nie jestem ja”… Nawet jeśli tak naprawdę wyjściowo chciała raz kolejny się ugiąć i podporządkować, ale tym razem nie chciała czuć z tego powodu dyskomfortu… To kiedy Alina miała szansę opowiedzieć o tym, w jakim miejscu w życiu jest i jak się z tym czuje… Kiedy usłyszała własnymi słowami, jak mocno utknęła i jak bardzo chciałaby wrócić do tej siebie sprzed urodzenia dzieci… tej siebie, która jeszcze wierzyła, że świat stoi przed nią otworem… To wówczas podjęła dla siebie decyzję, że nie interesują jej półśrodki; że chce otrząsnąć się z mentalnych i emocjonalnych śmieci, w których grzęzła przez lata i chce sięgnąć po swoje WIĘCEJ.
Kiedy Ci o tym piszę, Alina jest na etapie, że dogrywają się komunikacyjnie z mężem. Zaczęli grać w gry związkowe bazujące na pytaniach tak, by móc w łatwiejszy sposób powiedzieć sobie to, czego nie mówili od lat (lub nigdy). Alina twierdzi, że nie zawsze jest łatwo, ale sam fakt, że zaczęli otwarcie rozmawiać, bardzo ich do siebie zbliżył. Usłyszała też od męża, że on sobie nie życzy, aby ona się do czegokolwiek zmuszała, lub w jakikolwiek sposób rezygnowała ze swoich potrzeb, bo ona chce mieć żonę, a nie lalkę!
W pracy Alina wróciła do rozmów o stanowisku i zarobkach (alternatywnie szukając innej firmy, w której mogłaby się spełniać zawodowo). Na teraz już jedną podwyżkę dostała i umówiła się na plan wynagrodzeń i ich wzrostu w zależności od tego, jakie projekty będzie realizować.
Okazało się też, że Alina wcale się nie garnie do bezpośredniej pracy z Klientami. Bolało ją jednak to, że jej praca zostaje niezauważona i mimo, że odwala kawał dobrej roboty, nikt o niej nie wie i nie przekłada się to na gratyfikację finansową. Obecnie – w ramach dodatkowego zakresu, na który się umówiła z szefem i który przekłada się na jej wyższe wynagrodzenie – Alina ma kontakt z Klientami. Nie pozyskuje ich (bo tego nie lubi i źle się czuje sprzedając), ale występuje, jako firmowy ekspert i jest osobą, która pomaga ważnym Klientom rozwiązywać problemy techniczne, jeśli takowe się zdarzają.
Wciąż w fazie rozmów jest to, czy w firmie Alina będzie miała szansę się wykazać w ramach “projektów-wyzwań”. Do tej pory firma takich projektów nie przyjmowała, ale po rozmowach z Aliną i po tym, jak opowiedziała, jakie projekty realizowała również dorywczo, szef się zastanawia nad takim eksperymentem. Co z tego wyjdzie? Na ten moment Alina jeszcze tego nie wie, ale jest zadowolona, że w ogóle ten temat mógł się pojawić.
Słowami Aliny brzmi to tak, że nie wróciła do tamtej siebie sprzed lat i wciąż czuje, że jej jeszcze trochę do tamtej beztroski i poczucia, że świat jest u jej stóp. ALE zrobiła już dla siebie tak dużo! I tę obecną wersję siebie lubi bardziej, niż tamtą młodszą /niedojrzałą.
Zmiana nie pojawia się od razu. Alina często wie, co potrzebuje zrobić, ale raz po raz łapie się na tym, że jakiś wewnętrzny, ludziowieczkowy program beczy w niej, że może nie tak, może stracić więcej niż zyskać itp. Tym razem jednak Alina wita te odkrycia z wdzięcznością. Zauważyła po drodze, że kiedy programy stukają do drzwi jej umysłu, serducha, czy ciała, to jak już wie, w jaki sposób je rozpoznać, to może też łatwiej się od nich uwolnić.
Alina wprost mówi, że to jescze nie jest idealna sytuacja. Wciąż z mężem się do siebie zbliżają ponownie… Wciąż w pracy wypracowuje swoją pozycję… I nie ma się co dziwić, że to trochę trwa, w końcu przebudowuje coś, co przez lata zastygło w bezruchu, a to oznacza, że jej wewnętrzna zmiana i działania, jakie podejmuje niejednokrotnie spotykają się z reakcjami Ludzi, których zna od lat (mieszka z nimi, albo z nimi pracuje).
I jednocześnie mając plan i narzędzia uwolnienia się od blokad i obciążeń, Alina robi swoje kroki w jej własnej transforamcji i jest z siebie dumna! A życie pokazuje jej z miesiąca na miesiąc, jak bardzo warto!
Możesz – podobnie jak Alina – zacząć stawiać kroki do Twojej Zdrowej Pełni, by w końcu żyć życiem, które kochasz, w którym kochasz i które ma znaczenie!
Jak to zrobić?
Po pierwsze potrzebujesz podjąć decyzję i zacząć działać.
To może być krok najtrudniejsz, bo stoi w sprzeczności z tymi wszystkimi blokadami, jakie Cię do tej pory trzymały w Twoim status quo.
Jednak nawet jeśli ten krok wydaje Ci się trudny, to jest on możliwy. Zupełnie, jak tutaj:
Po drugie potrzebujesz dobrego planu na zewnętrzną zmianę i dobrych narzędzi, by się wewnętrznie uwolnić od obciążeń.
Ja oczywiście zapraszam Cię do Twojej Zdrowej Pełni, by coraz bardziej prawdziwe dla Ciebie było stwierdzenie, że żyjesz życiem, które kochasz, w którym kochasz i które naprawdę ma znaczenie
Pytanie tylko, czy bardziej odpowiada Ci transforamcja 1×1 z czyżykiem, czy wolisz dostać narzędzia i wsparcie, by samodzielnie robić siedmiomilowe kroki do Twoje Zdrowej Pełni (?)
Zapraszam Cię do zabawy otwierającej oczy z kartami Osho Zen 🙂 Wylosowana karta, może pomóc Ci zobaczyć, co towarzyszy Ci obecnie w życiu (ogólnie lub w wybranym przez Ciebie temacie).
Oczywiście możesz powiedzieć, że opis kart pasuje do każdej sytuacji i każdego człowieka. Może i tak jest… Jednak refleksja nad tu i teraz jest Twoim wyborem, a wnioski są tylko i wyłącznie Twoje.
Zaufaj intuicji 😉 i upewnij się, że nie wypierasz treści, których nie chcesz usłyszeć.
Jest coś, co chętnie zobaczysz opisane na blogu?
Ucieszysz się, kiedy w podcaście usłyszysz o czymś konkretnym?
Nic prostszego 😄
Napisz o tym czyżykowi i poczekaj chwilę na podcastową lub blogową odpowiedź 😘
Możesz się zastanawiać, kim lub czym jest tytułowa „ludziowieczka” (chyba, że sformułowanie jest już dla Ciebie jasne samo przez się )
Otóż termin „ludziowieczka” użyty w czwartej części Matrixa (takie polskie tłumaczenie sheeple) ujął mnie za serce, jak go tylko pierwszy raz usłyszałam. Pomyślałam sobie: genialne i w punkt!
Jeśli potrzebujesz kontekstu, to znajdziesz go w tej scenie:
Kiedy okazuje się, że zarówno Trinity, jak i Neo powrócili do pełni swojego potencjału, a to oznacza, że nie ograniczają ich już bariery matrixa i mogą zrobić wszystko; w pełni wykorzystać swoją moc… Analityk (jako zarządca matrixa) reaguje, jak poniżej:
ANALITYK: Znam system. Znam istoty ludzkie. I znam was. Teraz cieszycie się tym, co zrobiliście. Powinniście. To zwycięstwo. Brawo. I co teraz? Wpadliście, żeby wynegocjować jakiś układ? Myślicie, że macie przewagę, bo w tym świecie możecie zrobić wszystko? Więc powiadam wam: do dzieła. Przeróbcie go. Dajcie z siebie wszystko. Wymalujcie niebo tęczami. Ale jest problem. Ludziowieczki nigdzie się nie wybierają. Lubią mój świat. Nie chcą tego sentymentalizmu. Nie chcą wolności, ani upodmiotowienia. Chcą być kontrolowane. Pragną komfortu pewnego jutra. A to oznacza, że wrócicie do swoich kapsuł, nieświadomi i samotni, tak jak oni.
NEO: Nie przyszliśmy tu niczego negocjować.
TRINITY: Wpadliśmy, by przerobić twój świat.
NEO: Zmienić kilka rzeczy.
TRINITY: Fajny ten pomysł z malowaniem nieba tęczami.
NEO: Tak, żeby przypomnieć Ludziom, co potrafi wyzwolony (wolny) umysł.
TRINITY: Ja zapomniałam. Łatwo zapomnieć.
NEO: On to ułatwia (o analityku)
TRINITY: Fakt.
NEO: Powinien to przemyśleć.
TRINITY: Zanim zaczniemy, postanowiliśmy cię odwiedzić i podziękować. Dałeś nam coś, czego nie spodziewaliśmy się dostać.
ANALITYK: I cóż to takiego?
TRINITY: Kolejna szansa.
Przekaz o tym, jak działają „ludziowieczki” jest dziś jeszcze bardziej aktualny, niż kiedykolwiek.
W czasach poplandemicznych…
W czasach gospodarczej zawieruchy…
W czasach, kiedy zewsząd słychać głosy bazujące na lęku…
Tendencja, by godzić się na kontrolę i uprzedmiotowienie w zamian za komfort „pewnego jutra” (a czasami “jakiegokolwiek jutra”), jest jeszcze bardziej widoczna…
Bezpośrednie znaczenie “ludziowieczki” odnosi się do funkcjonowania hybrydy człowieka z owcą. Jest to kompaktowe określenie kogoś, kto:
Kiedy to czytasz, masz pełne prawo powiedzieć sobie: TO NIE JA…
JA NIGDBY BYM TAK NIE…
CO ZA OFIARA LOSU! NIE TO CO JA
itp.
Na co dzień, rozglądając się dookoła siebie, może i znajdziesz Ludzi, którzy według Ciebie pasują do powyższego opisu. Jednak “ludziowieczka” to kompaktowy opis zachowań, które możemy obserwować na życiowym kontinuum. Nie zawsze w skrajnie czystej formie
Czasem widzimy jedynie cień danego zachowania. Innym razem możesz rozpoznać, że np. w stosunku do Kowalskiego trącisz ludziowieczką, ale w innych przypadkach i w kontakcie z innymi Ludźmi, już nie.
Dlatego odpowiedź na pytanie, “czy jesteś ludziowieczką?”, najprawdopodobniej brzmi: “nie, nie jesteś!”
Jestem przekonana, że skoro to czytasz, to zdecydowanie nie jesteś!
Jednak, czy od czasu do czasu możesz zaobserwować, że doświadczasz emocji, myśli, odczuć, które prowadzą Cię do ludziowieczkowych zachowań?
Pewnie tak.
Zdecydowana większość Ludzi ich doświadcza. Rzecz w tym, że “ludziowieczka” jest skutkiem.
Ludziowiecznowa postawa życiowa wynika z faktu, że na głębszym poziomie dośwaidczasz mechanizmów, które utrudniają Ci życie. Blokują Ci zdecydowane sięgnięcie po swoje. Zamykają Ci drogę do Twojego WIĘCEJ i niewolą Cię w ludziowieczkowej owczarni, czyli w codziennym utknięciu (może w biznesie… może w rodzicielstwie… może w toksycznym związku… może w nietrafionej pracy… a może w Twoim własnym obrazie życia i siebie…)
Im więcej tych mechanizmów na Ciebie na co dzień wpływa, tym bardziej zaczynasz trącać ludziowieczką
Jednocześnie te wewnętrzne mechanizmy są dość podstępne… Głównie dlatego, że kiedy doświadczasz ich tylko od czasu do czasu… i tylko odrobinkę… a potem odrobinkę więcej… to działasz jak gotująca się żaba – temperatura się podnosi, a Ty tego nie rejestrujesz (możesz nawet myśleć, że bierzesz relaksującą kąpiel) aż jest za późno i lądujesz na czyimś talerzu.
W życiu zazwyczaj oznacza to, że po czasie orientujesz się, że gdzieś po drodze zapodziały się Twoje marzenia…
że tkwisz przez lata w jakimś utknięciu, a Twoje życie przecieka Ci przez palce…
że nawet jeśli wiesz, że możesz WIĘCEJ i nawet jeśli po WIĘCEJ chcesz sięgnąć, to wydaje się to być tak trudne, że aż niemożliwe…
że może nawet wydaje Ci się, że teraz to już za późno…
a czasem nawet łapiesz się na tym, że Twoje życie wygląda jak pieprzone wahadło – po jednej stronie doświadczasz pięknych chwil, ale za każdym razem wracasz do tego piekielnego utknięcia, jakie Ci na różne sposoby towarzyszy (może nawet przez lata)…
Ponieważ te wewnętrzne mechanizmy są podstępne i w niewielkich dawkach zazwyczaj umykają naszej uwadze, to poniżej przyjrzyjmy się im wspólnie.
Ostrzegam, że wszystkie bazują na lęku, traumach lub wewnętrznych sabotażystach, więc bywają trudne. Często niewygodnie jest spojrzeć w lustro i zobaczyć siebie przez ich pryzmat, ALE…skoro tu jesteś, to pewnie już wiesz, że o ile konfrontacja z taką otraumioną wersją siebie może wydawać się niebezpieczna, to i tak jest o niebo lepsza niż tkwienie w życiowym utknięciu. Głównie dlatego, że to drugie nie jest niebezpieczne – jest śmiertelne!
Poczucie, że się nie da może pojawiać się w wąskim obszarze życia. Przykładowo Natalia czuje, że mają z Ludwikiem megakryzys i się z nim nie da porozmawiać. Jak się domyślasz taka postawa i rzeczywisty, przedłużający się brak otwartej rozmowy skazuje ich związek na staczanie się po równi pochyłej w jeszcze większe bagno…
Poczucie “nie da się” może być jednak bardziej rozlane na różne sfery życiowego funkcjonowania. W takim przypadku towarzyszy mu zgeneralizowane złudzenie niemocy. Chociaż z punktu widzenia Twojego wewnętrznego doświadczenia trudno mówić o „złudzeniu”. Głównie dlatego, że jeśli czujesz w ten sposób, to zazwyczaj masz szereg życiowych obserwacji i doświadczeń, które działają jak Twój wewnętrzny dowód na to, że się nie da… że nie dasz rady… że nie umiesz (lub nie umiesz tak dobrze, jak inni)… że nic nie możesz z tym zrobić… że to jest za duże, aby się z tym mierzyć… etc.
Im mocniej, częściej i życiowo szerzej czujesz taką niemoc, tym bardziej będzie ona blokować Twoje działanie (w skrajnych przypadkach możesz utknąć w wyuczonej bezradności). W tedy żadne działanie nie ma sensu i jedyne co się opłaca, to poczekać na ratunek z zewnątrz.
W takich warunkach ciężko jest też wziąć odpoweidzialność za siebie i swoje działania. Bo jak brać odpowiedzialność za coś, czego i tak się nie da?!
Zazwyczaj objawia się marazmem, zastojem i po prostu brakiem działania. Czasem przyjmuje też postać gawędziarstwa i kiełkuje opowieściami z gatunku “co to ja nie zrobię, kiedy…” Niestety w większości przypadków na opowieściach, marzeniach lub mrzonkach się kończy.
Pracując z Ludźmi takimi jak Ty i prowadząc ich do ich Zdrowej Pełni często słyszę coś w stylu: „jakoś tak trudno mi się zebrać… mam już plan i wiem dokładnie, co chcę zrobić, ale jak mam się tylko za to zabrać, to czuję taką ciężkość, że nic, jak tylko sobie odpocząć”. Bywają też Ludzie, którzy wprost mówią, że nie wiedzą, kiedy im czas mija… Mieli coś zrobić, po czym wzięli się np. za skrolowanie IG lub FB i wycięło im kilka godzin z życia.
Jeśli doświadczasz tego typu marazmu lub takiej pasywności, to koniecznie przeczytaj o wewnętrznym sabotażyście, który specjalizuje się w generowaniu w Tobie takiego oporu>>>
Przykład Tomka pokazuje ją z przymrużeniem oka 😉 Młody się zdziwił, że tak łatwo może dostać to, czego chce i postanowił to wykorzystać 😂
W ludziowieczkowym wydaniu postawa roszczeniowa może przybierać różne formy. Od klasycznego i skrajnego: należy mi się, daj, ty musisz dla mnie wszystko a ja dla ciebie nic itp.
Poprzez czekanie aż los się odmieni, bo przecież kiedyś musi… Trochę jak w anegdocie, kiedy uczeń pyta mistrza, jak długo będzie musiał czekać na zmianę, a mistrz mu odpowiada, że “jeśli czekać… to długo”.
Aż do form mniej oczywistych, bo przecież:
Podobnie jak w przykładzie Ludwika i Natalii, winna jest ta druga strona. To z nią coś jest nie tak… To ona robi źle, lub nie to, co trzeba.
Obwinianiu innych (bez względu na to, czy jest ono wprost wyrażone, czy dzieje się w Twoich myślach) zazwyczaj towarzyszy sporo ocen. Bo przecież wiadomo, jaki ten ktoś jest, że to przez niego jest tak, jak jest…
Bywa, że im bardziej czujesz porażkę w jakimś obszarze życia, tym bardziej widzisz winę tego kogoś (oraz wszystkie jego mankamenty, które do tej porażki doprowadziły)
Paradoksalnie ten mechanizm zazwyczaj bazuje na projekcji, a to oznacza, że jeśli przypisywanie komuś winy i ocena tego kogoś wywołuje u Ciebie reakcję emocjonalną, mentalną lub cielesną (wkurza Cię to, płaczesz, spinasz się, masz żal, czujesz krzywdę i wykorzystanie, targa Tobą wściekły bunt, głowa aż puchnie Ci od tych wszystkich epitetów, trzęsiesz się i co tylko…), to oznacza, że nosisz w sobie zapis takich traum i takich programów, które w ocenach rzutujesz na kogoś z zewnątrz… To oznacza, że jakaś część Ciebie czuje, że taka właśnie jest… I kiedy ta część dochodzi do głosu niezwykle trudno jest odnieść sukces 😌
No wiadomo, że się uwzięli… Czasem jeszcze w ramach jakiegoś superplanu (najczęściej złośliwego i do szpiku kości złego), przez co ludziowieczka ma w życiu najgorzej ze wszystkich.
Takie poczucie osaczenia może towarzyszyć Ci w róznych momentach:
No bo skoro już masz najgorzej, to dlaczego by sobie nie “ulżyć” i nie ponarzekać, prawda? I jak w tym filmowym przykładzie… czasem warto spojrzeć na sytuację świeżym wzrokiem 🙃
Paradoksalnie, jeśli zdarza Ci się narzekać, to nie masz co sobie ciosać kołków na głowie z tego powodu. Narzekanie ma ewolucyjny sens…
Nasz mózg ma dokładnie jedną, cykliczną ścieżkę, którą odtwarza raz za razem… za każdym razem, kiedy Ty chcesz zrealizować jakiś cel w swoim życiu. Ten cykl aktywacji obszarów w mózgu wygląda tak:
W pierwszym etapie aktywne jest ciało migdałowate, które odpowiada m.in. za lęk, niepewność i unikanie. Dopiero aktywacja tego obszaru w mózgu włącza kolejne, które z kolei odpowiadają za inicjację lub zaprzestanie jakiejś akcji, myślenie w linii czasu i w różnych perspektywach czasowych, czy za porównywanie obecnego stanu z oczekiwanymi emocjami w momencie osiągnięcia celu.
Skoro pierwszy etap polega na tym, by uruchomić chęć uniknięcia problemu i lęk związany z bolesnymi konsekwencjami, jakie mogą się zdarzyć, kiedy w problemie wciąż tkwisz, to narzekanie może być mechanizmem podbijającym Ci poczucie problemu i chęć jego uniknięcia.
Właśnie dlatego – aby realizować cele i działania, których pożądamy – ewolucyjnie zostaliśmy w ten mechanizm wyposażeni…
Problem polega jednak na tym, że kiedy włączają nam się obciążające programy zapisane w naszej pamięci komórkowej a jednocześnie wewnętrzni sabotażyści robią wszytsko, by stawić opór naszej zmianie, to bardzo łatwo utknąć w narzekaniu. Wówczas zamiast być ono trampoliną dla naszego dalszego, skutecznego działania, staje się ludziowieczkową pułapką rzymającą w utknięciu i życiowym zawieszeniu.
Podpowiedź czai się w samym słowie “martwić się” lub “zamartwiać”, bo martwienie to nic innego, jak czynienie siebie martwym (lub czynienie martwym tego, o kogo się martwimy).
I podobnie jak wyżej (przy okazji narzekania), to ma swój głęboki, biologiczny sens. Zamartwianie jest związane z lękiem, z poczuciem zagrożenia, z obawą przed tym najgorszym… To właśnie tego ciało migdałowate potrzebuje, aby uruchomić kolejne obszary w mózgu i przejść do działania.
Jest to o tyle istotne, że na poziomie pamięci komórkowej mamy szereg bakterii, które wręcz współpracują z nami tak, że podrzucają nam czarne myśli związane z tym obszarem życia, który nam szwankuje i w którym potrzebujemy zacząć działać.
Jeśli kiedykolwiek zalała Cię fala problemowych myśli zaraz po obudzeniu się, albo wręcz budził Cię brzask i ten kołowrotek nakręcających się mentalnych scenariuszy, to wiesz, o czym mówię…
Podobnie jednak jak wyżej, Bohater Swojego Życia uwalnia się od obciążających programów i wewnętrznych sabotażystów, przez co nawet jeśli zdarzy mu się złapać na zamartwianiu, to jest ono dla niego odskocznią do działania i rozwiązania problemów.
Ludziowieczka tkwiąc w ograniczających programach i słuchając podszeptów wewnętrznych sabotażystów, nie rozwiązuje swoich problemów… One zazwyczaj w czasie się nawarstwiają. Coraz bardziej można się wówczas czuć ofiarą zewnętrznych okoliczności… a przez to ma się coraz więcej powodów do zamartwiania
W przykładzie filmowym potraktowane z przymróżeniem oka 🤣
Rzecz w tym, że tak długo, jak wyolbrzymiamy negatywne konsekwencje utknięcia, to takie przesadzanie może dla nas działać motywująco. Jest impulsem do działania, bo chcemy uniknąć najgorszego.
Szkopuł w tym, że ludziowieczki obciążone szeregiem blokujących programów, wyolbrzymiają problem i trudności z nim związane. W konsekwencji często kończą z poczuciem niemocy i tego, że się nie da z tym nic zrobić. Dlatego takie wyolbrzymianie jest kolejnym gwoździem do trumny życiowego utknięcia.
A dokładniej, jak w przykładzie filmowym, chodzi o postawę: skoro nie mogę, to nic nie będę robił.
I tutaj mamy do czynienia z bardzo podchwytliwym mechanizmem. Z jednej strony jeśli sytuacja jest rzeczywiście przytłaczająca i wymaga ode mnie dużo więcej siły, zasobów i środków, niż mam, to
ma biologiczny sens, ponieważ oszczędza moją życiową energię. Jeśli w bezruchu poczekam, to może sytuacja sama się zmieni… Ja się schowam; przyczaję i nie będzie mnie widać. A może w międzyczasie pojawi się tutaj jakiś wielki drapieżnik, który wyżre tych, których widać, a którzy obecnie mają nade mną kontrolę i mnie tłamszą, prawda?
W życiu tym wielkim, strasznym drapieżnikiem może być nowy rząd, albo kochanek w miejsce męża, wypadek samochodowy usuwający kogoś z mojej drogi, lub co tylko sobie wyobrażam, że może zewnętrznie zmieni moją sytuację…
Paradoks polega jednak na tym, że aby zmienić sytuację, trzeba zmieniać sytuację…
Dlatego trwanie w życiowym bezruchu z nadzieją, że ktoś to za mnie zmieni, bo ja nie mam realnego przełożenia na sytuację, jest zazwyczaj nurkowaniem w bagnie…
Oglądając przykład filmowy wsłuchaj się szczególnie w przepaść pomiędzy tym, co Ludwik by chciał, a tym co myśli, że może robić…
Kiedy biorą górę ludziowieczkowe instynkty, to wówczas Ludzie zazwyczaj węszą ogromną przepaść pomiędzy tym, co by chcieli, a tym, gdzie obecnie są.
To jeszcze samo z siebie nie jest niczym strasznym… Kiedy masz plan i drogę podzieloną na mniejsze kroki, wówczas przepaść nie wydaje się tak straszna.
Właśnie dlatego, kiedy wchodzisz na szlak transformacyjny “Moja Dorga do Zdrowej Pełni” dostajesz i spotkania coachingu grupowego, i system mission possible złożony z małych kroków do wykonania po drodze.
Dzięki temu przepaść przestaje być przepaścią, a Ty masz plan i realizujesz go krok po kroku zbliżając się coraz bardziej do tego, co chcesz.
Ludziowieczki utknięte w patrzeniu na to, co by chciały, ale bez realnego planu działania zazwyczaj przeceniają to, co mogą zrealizować w krótkim czasie i nie doceniają tego, co mogą osiągnąć w długim…
Przez to kończą jak postać u dołu drabiny. Wciąż w tym samym miejscu…. Wciąż w życiowym utknięciu…
Dokładnie jak w przykładzie Natalii, mówimy o braku refleksji na temat siebie i swoich działań.
I oczywiście do każdej zmiany… do wyjścia z każdego utknięcia (małego, czy wielkiego)… refleksja jest Ci ogromnie potrzebna. Szczególnie jest Ci potrzebny wgląd i świadomość tego, co w sobie zapisane nosisz, że w takim utknięciu jesteś. Potrzebujesz wglądu, na czym to utknięcie dokładnie polega. A na dodatek potrzebujesz refleksji na temat tego, na co masz wpływ i jakie kroki możesz podjąć, aby sytuację zmienić.
Okazuje się, że na poziomie pamięci komórkowej możemy mieć do czynienia z szeregiem sabotażystów wewnętrznych, którzy zmianiają nam percepcję… czasem do tego stopnia, że jak w przykładzie Natalii, trudno jest nam zobaczyć coś, co dla zewnętrza jest klarowne i oczywiste.
Kto więcej… Kto mniej… Kto gorszy… Kto lepszy… Kto ładniej… Kto brzydziej… Kto wcześniej… Kto później… Kto ma większe cycki… Kto mniejsze… Kto ma nowsze auto… Kto starsze… etc.
Tak długo jak porównanie jest jedynie jakimś punktem referencyjnym i nie wiąże się z Twoją reakcją (emocjonalną, mentalną, czy fizyczną), tak długo jest niczym benchmarking – może być dla Ciebie bardzo wartościowe.
Minusy zaczynają o sobie dawać znac, jak na skutek porównywania aktywują się blokujące programy, jakich zapis w sobie nosisz. Wówczas każde porównanie zostawiające Cię z poczuciem gorszości (nie ważne, jakie kyteria tej gorszości dla siebie przyjmiesz) może dodatkowo przytrzymywać Cię w utknięciu.
Bo przecież jak tu cokolwiek zmienić, skoro nie jesteś tak……………………….. jak …………………….. (w miejsce pustej przestrzeni dopisz to, co dla Ciebie na teraz jest prawdziwe).
Szczególnie takie, które trzymają w życiowym zawieszeniu. Tak jak w filmowym przykładzie… niby jest do dupy, ale bzyknąć się możemy… tylko oczywiście to niczego nie zmienia… bo wciąż nie wiem, czego chcę… wiem tylko czego nie chcę (żeby było tak, jak jest)…
Życiowe dylematy i brak decyzyjnosci jest bardzo częstym ludziowieczkowym mechanizmem. W naszej pamięci komórkowej mamy aż kilka zjawisk, które mogą nas w nierozwiązanych dylematach trzymać.
Dodatkowo mamy też takie zjawiska, które blokują nam dostęp do tego, co rzeczywiście chcemy i potrzebujemy.
Jak to ze sobą połączyć, to nic dziwnego, że tak wiele osób doświadcza w życiu czegoś, co możnaby skwitować: “Już nie chcę, żeby było tak, jak jest teraz! Już nie chcę, żeby było do dupy! Niech to się już skończy! Już nie chcę tak cierpieć!”
I tutaj pojawia się kolejny problem, bo tak wyrażona intencja zazwyczaj nie zaprasza do rzeczywistego uwolnienia. Można przecież przestać czuć cierpienie na bazie wielu mechanizmów obronnych. One same w sobie także trzymają w utknięciu (czasem nawet większym), ale przynajmniej już tak mi życie nie doskwiera.
Efekt jest jednak taki, że docelowo w życiu niewiele się na lepsze zmienia 😟
Jak w przykładzie: “co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie”
O podwójnych standardach możnaby powiedzieć dużo… Nas dziś będą one interesować jedynie w kontekście ludziowieczkowego, życiowego utknięcia.
I w tym konktekście po pierwsze wzmagają one tendencję do obwiniania innych i postawy roszczeniowej. Zazwyczaj bowiem łączą się z podejściem “ja jestem taka biedna i tak mi trudno, a ci-oni są silniejsi, jest im łatwiej, więc powinni zrobić dla mnie X i Y, a jeśli tego nie robią (lub nie robią tak, jak to sobie w głowie przedstawiasz), to są tacy i owacy”…
Z drugiej strony bywa, że podwójne standardy są mechanizmem usprawiedliwiającym brak działań. Tutaj zazwyczaj w sukus przychodzą programy, na bazie których możesz mieć poczucie, jak to brak Ci tego i tamtego… a skoro tak, to jak tu działać? Przykładowo jeśli jestem słaba, chora, nieśmiała, introwertyczna, z mniejszymi kompetencjami itp. to lepiej żeby działali ci, co się do tego lepiej nadają.
Dlatego podwójne standardy są z ludziowieczkowego punktu widzenia wygodne, ale niestety nie pomagają wyjść z utknięcia. Nie służą też zmianie na lepsze.
Czasem zdarza mi się to słyszeć od Ludzi, z którymi pracuję… W większości sytuacji mówią jednak o tym, że to jest treść ich myśli i raczej ich nie ugłaśniają, bo nie mogą liczyć na zrozumienie. Trochę jak w filmowym przykładzie poniżej
W tym “dlaczego ja?” zazwyczaj idzie ręka w rękę szereg programów ofiary (rozumianej w sposób analizy transakcyjnej, gdzie mamy do czynienia z katem, ofiarą i ratownikiem).
Kiedy masz poczucie, że masz najgorzej… i cały wszechświat się na Ciebie uwziął… a do tego jeszcze znikąd ratunku… i mimo, że masz mało siły… to wszystko jest na Twojej głowie… myśl “dlaczego ja?” wydaje się być zupełnie naturalna.
Z perpsektywy pamięci komórkowej zazwyczja oznacza to także szereg uszkodzeń na bazie których Człowiek może się czuć wręcz przeklęty, lub na wskroś zły. To wewnętrzne odczucie tłumaczy sens takiego cierpienia (a może nawet kary).
Znowu pławienie się w tym, nie zbliża żadnej ludziowieczki do życiowego przełomu. Dopiero uwolnienie się od tych programów daje szansę na krok poza życiowe utknięcie.
Patrzennie na świat przez pryzmat tego, kto i jak z Ciebie czerpie i kto oraz ile Ci zabiera…
Taka tendencja i taki sposób widzenia świata, włącza się zazwyczaj dlatego, że na poziomie pamięci komórkowej Ludzie noszą szereg różnych zapisów wykorzystania (cała historia ludzkości obfituje w przykłady, więc już w samych traumach pokoleniowych niesiemy tego ogrom…)
Dodatkowo za każdym razem, kiedy Człowiek doświadcza tego typu odczuć, to jest to dla mnie sygnał, by sprawdzić, jak na poziomie pamięci komórkowej wygląda interakcja pomiędzy jego świadomością, a wewnętrznymi sabotażystami (całe rzesze mikrobów). Zazwyczaj okazuje się, że poczucie wykorzystania jest rzutowaniem na sytuację życiową tego, co się dzieje w omnipotentnej komórce macierzystej… a w takich przypadakch na poziomie pamięci komórkowej zazwyczaj w najlepsze trwa impreza, w ramach której wewnętrzni sabotażyści traktują Cię niczym szwedzki stół… Co jak co, ale można poczuć, że Cię doją i wykorzystują na całego!
Cóż… Natalia z filmu poniżej chyba pokazała to lepiej, niż ja mogłabym wytłumaczyć
Na pozimie pamięci komórkowej mamy zarówno:
Działanie wszystkich tych zjawisk do spółki powoduje zazwyczaj, że nie tylko włącza nam się “co ludzie pomyślą?”, ale także włącza nam się bezrefleksyjne działanie tak, by pomyśleli o nas dobrze i by byli zadowoleni z tego, jak działamy i jak dobrze spełniamy ich oczekiwania.
Dlatego nie ma się co dziwić, że ludziowieczkowe tendencje pchają nas w kierunku łatwego podlegania wpływom… ☹️
Możesz ją znać szczególnie, jako krytyka wewnętrznego. I o ile refleksja i wgląd w swoim obszarze są ogromnie wskazane, o tyle obecnie mówimy o nieadekwatnym i podcinającym skrzydła wytykaniu sobie cech, błędów, wad i niedociągnięć, czy nietrafionych decyzji etc.
W obszarze pamięci komórkowej mamy aż nadto programów, które zaniżają nam obraz siebie. Jeśli chcesz sprawdzić, czy i jakie programy z tej kategorii robią Tobie krecią robotę, to pobierz bezpłatnie arkusz samooceny “transformacyjne 500+“.
Dodatkowo zazwyczaj mierzymy się także z wewnętrznymi sabotażystami, którzy potrafią wpływać na nas w taki sposób, że my doświadczamy krytycznych myśli i trudnych emocji. Jedne i drugie biją w nas samych.
Dlatego doprawdy nie jest niczym dziwnym, że póki ktoś nie uwolni się i od programów, i od wewnętrznch sabotażystów, może w wielu sytuacjach słyszeć używającego sobie krytyka wewnętrznego
A im więcej rozszalałego krytyka wewnętrznego, tym łatwiej i szybciej, nawet neutralne uwagii (lub szczerą chęć wsparcia), możemy potraktować, jak przytyk.
Jak widzisz, tendencji na bazie których, włącza się ludziowieczkowy instrynkt, jest w nas co niemiara…
Czy wszystkie one działają jednocześnie?
Bywa, choć na szczęście bardzo rzadko. Zazwyczaj aktywne są dwie lub trzy na raz. Oczywiście im wyższy poziom lęku i zaktywowanych traum, tym większe prawdopodobieństwo, że kolejne programy będą się w nas aktywować, bo one nie działają jak samotne wyspy, a raczej, jak dobrze skomunikowany archipelag…
Tymczasem im więcej powyżej opisanych tendencji dostaje się do głosu w tym samym czasie, tym bardziej Człowiek swoim zachowaniem, przypomina klasyczną (a może nawet skrajną) ludziowieczkę.
Alina wstawała codziennie o 6 rano (nawet w te dni, kiedy nie musiała… nawet w weekendy). Zawsze przykładna. Zawsze punktualna. Zawsze miała wszystko zapięte na ostatni guzik. Odkąd pamiętała. Od pierwszego świadectwa z czerwonym paskiem, a może nawet od pierwszych dni przedszkola, kiedy to usłyszała, że jest już dużą dziewczynką, a duże dziewczynki nie płaczą, kiedy mama musi iść do pracy, bo wówczas mamusi robi się przykro. Duże dziewczynki grzecznie się bawią z innymi dziećmi i dobrze się uczą, żeby mama była szczęśliwa, kiedy je po obiedzie odbiera. Więc ze szklistymi oczami patrzyła na mamę zamykającą furtkę przedszkola. Potem w lekkim otumanieniu, zagryzając zęby, dała się przekierowywać z salki do salk… na podwórko, stołówkę, leżakowanie, zabawy, słuchanie czytanych książeczek itd. Nawet kilka razy zdołała się uśmiechnąć…
I tak przez całe życie.
Kiedy Alina się do mnie zgłosiła, miała życie na które nie wypadało narzekać. Dom, mąż, trójka dobrze uczących się dzieci, stała praca w dziedzinie którą lubiła, rodzinne wakacje za granicą dwa razy w roku, szacunek Ludzi i może nawet podziw (z lekką zazdrością) koleżanek.
ALE
Przyszła nieszczęśliwa… przepracowana… wypalona… z poczuciem, że nigdy nie sięgnie po to, czego pragnie, bo życie układa się inaczej i po prostu nie wychodzi… z silnym wewnętrznym przeświadczeniem, że kiedy okazujesz komuś serce, to prędzej czy później dostaniesz od tego kogoś kopa w dupę…
Dlaczego? Długo by wymieniać, więc pozwól, że przytoczę tylko niektóre opowieści.
Alina od lat pracuje w bardzo zmaskulinizowanej branży… i jest świetna w tym co robi. Niestety, mimo, że to ona przygotowuje projekty, specyfikacje, dobiera dla Klientów najlepsze rozwiązania, to robi to wszystko zza kulis… Bo wiadomo “kobiecie w tej branży Klient by tak nie zaufał”. Wie o tym, bo szef jej to wielokrotnie tłumaczył – za każdym razem, kiedy w grę wchodziła rozmowa o awansie lub podwyżce. Po jakimś czasie Alina nawet przestała myśleć o takich rozmowach. W konsekwencji to mężczyźni zawożą jej rozwiązania do Klientów i przy okazji zgarniają duże prowizje. Ona jako specjalista pracuje w dziale wewnątrz firmy i nikt z zewnątrz o niej nie wie… ani o jej ciężkiej pracy… ani o fachowości… ani o tym, ile głów już uratowała, wymyślając rozwiązania, na które inni byli głusi, albo poprawiając po kimś fuszerki… Jest wysokiej klasy fachowcem, więc cieszy się sporą pensją… ale to i tak o niebo mniej, niż mogłaby zarabiać, gdyby pracowała bezpośrednio z Klientami.
Kilka lat temu Alina miała pomysł, żeby wraz z kolegą z pracy otworzyć własny biznes. Oboje mieli już wówczas duże doświadczenie, znajomość rynku, fachową wiedzę i wyglądało to całkiem dobrze. Kobieta jednak się wahała. Cały czas dręczyły ją myśli, że odejdzie od czegoś pewnego i w sumie nie wiadomo, jak będzie. Powracało do niej w kółko, że sobie nie poradzi… że inni lepiej potrafią się znaleźć w swoim biznesie… że wiedza i doświadczenie to nie wszystko… Ostatecznie zwątpiła i się nie zdecydowała. Kolega otworzył biznes samodzielnie. Na początku rzeczywiście było trudnawo, ale szybko się wybił. Teraz od czasu do czasu Alina wykonuje u niego dorywczo jakiś projekt. Cieszą ją najbardziej te ciekawe i te, które są dla niej nowym wyzwaniem. Firma, w której pracuje na co dzień, takich projektów się nie podejmuje… Alina czasem żałuje, że się wówczas nie zdecydowała, ale wtedy od razu sobie powtarza, że stałe godziny pracy przy rodzinie są lepsze, niż swój biznes, bo tam pracujesz, kiedy trzeba, a nie kiedy masz tak w grafiku.
Alina kocha swoje dzieci. Bardzo. Prawda jednak jest taka, że trójka dzieci i to praktycznie jedno po drugim, kosztowało ją ogrom czasu, energii, poświęconych marzeń i przegapionych szans. Zupełnie inaczej niż planowała. A przecież z mężem wszystko uzgodnili. Miało być jedno dziecko, krótki urlop macierzyński i później dwuletnia przeprowadzka do Włoch, bo Alina miała już tam nagrany staż (po który mogła sięgnąć w określonym czasie). Staż był dla niej bardzo ważny. Dzieki niemu miała nie tylko pracować w supernowoczesnym obszarze i w przodującej w jej branży technologii, ale też miał jej otworzyć wiele drzwi do kariery międzynarodowej.
Tylko, że pierwsze dziecko, to była dziewczynka, a Alina wiedziała, jak bardzo mężowi zależy na synu, więc się zgodziła na drugie… a potem na trzecie. Kiedy w końcu urodził im się syn, odetchnęła z ulgą i z poczuciem spełnionego obowiązku (choć sama była na siebie zła, że tak myśli i że to już przecież nie te czasy, żeby obowiązkiem żony było dać mężowi dziedzica… ale na automatyczne reakcje nic nie poradzisz i właśnie tak poczuła… poczuła nawet więcej, że teraz to on już jej nigdy nie będzie mógł zostawić, kiedy dała mu syna i że dopiero teraz tak naprawdę jest jej).
Tym bardziej się zdziwiła, kiedy rozpakowując męża po jakiejś delegacji, znalazła u niego damskie skarpetki. Na początku milczała, ale potem zaczęła dopytywać. Zbył ją machnięciem ręki i stwierdzeniem, że to pewnie jej skarpetki i przez pomyłkę sama mu je do torby wrzuciła. Ale zupełnie jej to nie uspokoiło. Zaczęła nad tym dumać… i dumać… i dumać… i wyszło jej z tych wszystkich rozkmin, że nawet jeśli on ma skoki w bok (bo chyba nie jakiś regularny romans?) to to jest jej wina! W końcu praca, trójka dzieci, dom i codzienność, więc nic dziwnego, że już nie jest dla niego taka, jak kiedyś. Postanowiła się poprawić i starać bardziej.
Kiedy umawiała się ze mną na pierwszą sesję, to chciała zaadresować kwestie seksu. Od czasu znalezionych skarpetek sporo wody upłynęło i w tym okresie Alina m.in. zaczęła rozmawiać z mężem o tym, że może by odnowili ogień w ich sypialni… a może nawet poszliby w kierunku spełniania swoich fantazji…? Rzecz w tym, że najgłębszą fantazją Aliny było czuć się kochaną, akceptowaną i chcianą. Okazało się, że zrobiłaby wszystko, za tę garść aprobaty. No i robiła. Ale w trakcie pierwzszego naszego spotkania płakała mówiąc, że to co robi w sypialni jest takie nie jej. Tylko że ona wie, że jej mąż tego potrzebuje. Przez lata nie wiedziała i skończyło się tym, że jest pewna (mimo tego, że on twierdzi inaczej), że szukał sobie zaspokojenia poza ich łóżkiem. A ona postanowiła zawalczyć o ich rodzinę, bo nie po to wychodziła za mąż, żeby się rozwodzić i jaką byłaby matką, gdyby dzieciom dom rozbiła…
I kiedy sprawdzałyśmy podczas pierwszej sesji, na czym dokładnie polega problem… kiedy słuchałam, a ona miała szansę mówić to wszytsko, co przez lata zalegało jej na wątrobie… dopiero wtedy Alinie pokazał się obraz tego, w jakim życiowym utknięciu od lat grzęźnie.
Na zewnątrz niby wszystko wygląda dobrze, a może nawet do pozazdroszczenia. W środku już nie pamięta kiedy ostatnim razem czuła taką realną i spontaniczną radość. W środku czuje głównie przytłoczenie, wypalenie, zwątpienie i różnego rodzaju stres. Nauczyła się to wszytsko zagłuszać, ale kiedy dać jej przestrzeń i możliwość bezpiecznego zajrzenia do środka, to jasno widzi to wszystko.
To właśnie wtedy zaczyna czuć, że w środku ma potencjał do WIĘCEJ (jak poznasz Alinę, to się przekonasz, że ma potencjał do OGROMU WIĘCEJ), ale w życiu od lat wegetuje pod kloszem ograniczeń. I kiedy zaczęłyśmy sprawdzać, to okazało się, że to są głównie ograniczenia, w które ona sama wierzy, które wewnętrznie czuje i o których jest przekonana, bo “przecież wiadomo, że tak świat funkcjonuje”…
I nie twierdzę, że Twoja historia jest taka, jak Aliny… wszak każdy z nas ma swoją własną historię. Twierdzę jednak, że im więcej ludziowieczkowych tendencji dochodzi w Tobie do głosu, tym bardziej możesz poczuć w życiu:
Widzisz jak ogromna jest przepaść pomiędzy tym, co chcesz, a tym, gdzie obecnie życiowo jesteś, A im większa przepaść, tym większa niemoc, bo jak tu niby sięgnąć po swoje WIĘCEJ?
Czujesz coraz bardziej życiowe utknięcie i cokolwiek robisz (nawet jeśli robisz bardzo dużo), to lądujesz w scenariuszu, w którym zastój i utknięcie się tylko pogłębiają (lub odczuwasz je w nowy sposób).
Nie podejmujesz działań, które mogłyby zmienieć Twoją rzeczywistość i pomóc Ci sięgnąć po Twoje WIĘCEJ bo ten wewnętrzny głos gada do Ciebie, że nie dasz rady, że nie potrafisz, że się do tego nie nadajesz...
Znasz głównie trudne emocje, jak lęk, stres, przeciążenie, wypalenie etc. Jednocześnie trudno Ci od tego odejść, bo to jest głównie to, co znasz i co traktujesz, jak codzienność. .. i tak pętla się zamyka i zaciska.
Im dłużej tkwisz w utknięciu, tym ciężej z Twoimi zasobami. Możesz już nie pamiętać dni, kiedy czujesz po prostu radość, szczęście, spokój, wdzięczność, życiową eneergię, czy miłość.
Rutynowo przechodzisz przez życie; dzień po dniu. Automatycznie powtarzasz te same czynności, podejmujesz wciąż te same decyzje. I po latach jesteś wciąż w tej samej sytuacji.
I jeśli znajdujesz u siebie taki obszar życia, w którym też czujesz utknięcie, niemoc, szereg straconych szans i brak możliwości realizowania siebie w taki sposób, by móc sobie szczerze powiedzieć, że TAK, żyjesz życiem, które kochasz, w którym kochasz i które naprawdę ma znaczenie…
Jeśli na dodatek wyrzucasz sobie, że doprowadzasz do tego, że życie przecieka Ci przez palce…
To potrzebujesz wiedzieć, że nie ma w tym Twojej winy!
W głębi serca ani Ty, ani nikt inny, nie chce być ludziowieczką. Nie chce marnować sobie życia. Nie chce tkwić w utknięciu. I nie chce patrząc wstecz mysleć, że szkoda umierać, gdy się w ogóle nie żyło…
Jeśli słyszysz w sobie głos, który woła Cię do WIĘCEJ… jeśli wciąż czujesz marzenia… to wiesz, że masz w sobie ogromny potencjał. Pewnie nawet wiesz, w jakim kierunku ciągnie Cię serducho, by ten potencjał mógł w pełni w Twoim życiu rozkwitnąć!
Jak to się zatem dzieje, że z tego ogromu potencjału lądujesz (przynajmniej w jakiejś sferze życia) w utknięciu i zastosuj?
Na głębokim poziomie (możesz to nazwać świadomością, duszą, wyższym ja, czystą wersją Ciebie itp.) masz ogrom do zaoferowania światu. I tylko Ty (a nie ktoś taki jak Ty) możesz zrealizować swoje Wielkie PO CO!
Obciążenia rodowe, które dziedziczysz w genetycznym spadku, a które trzymają Cię w odczuwaniu, że "już tak jest", "genu nie wydłubiesz", "tego się nie da zmienić"...
Szereg zapisów w naszej pamięci komórkowej, które objawiają się obciążającymi myślami, trudnymi emocjami i dyskomfortem w ciele. Skutkują natomiast nietrafionymi decyzjami i powtarzaniem tych samych błędów.
Mikroby wpływające na naszą świadomość, trzymające nas w status quo, warunkujące nasze nawyki i działania, podrzucające nam myśli lub emocje...
Uszkodzenia konkretnych struktur w naszej pamięci komórkowej wpływające na nasz stan wewnętrzny i np. maksymalizujące lęk.
Im więcej obciążeń, tym większa wewnętrzna blokada... Coraz trudniej realizować siebie i swoje Wielkie PO CO.
Im więcej blokad oraz ludziowieczkowych tendencji, tym bardziej (w jakimś obszarze życia) zaczynasz tkwić w utknięciu.
Jak widzisz z powyższego – w odpowiednich warunkach – każdy może utknąć przynajmniej w jakimś obszarze życia. To nie Ty sobie to robisz! I to nie przez Ciebie!
To nawet nie psychologia… to po prostu biologia.
Dobra wiadomość jest taka, że skoro:
są w Tobie (bo ich zapis nosisz w pamięci komórkowej), to masz do nich pełen dostęp. I możesz się od nich uwolnić! A uwalniając się od tego, co Cię przytłacza, odzyskujesz swój pełen potencjał i możesz zacząć się spełniać w tym obszarze życia, który do tej pory niedomagał…
Zupełnie tak samo, jak zrobiła Alina…
Nawet jeśli zwróciła się do mnie, bo chciała zaadresować kwestie seksu i chciała dalej móc robić w sypialni to, co pasowało jej mężowi, ale bez czkawki, w ramach której odbijało jej się “to nie jest moje” i “to nie jestem ja”… Nawet jeśli tak naprawdę wyjściowo chciała raz kolejny się ugiąć i podporządkować, ale tym razem nie chciała czuć z tego powodu dyskomfortu… To kiedy Alina miała szansę opowiedzieć o tym, w jakim miejscu w życiu jest i jak się z tym czuje… Kiedy usłyszała własnymi słowami, jak mocno utknęła i jak bardzo chciałaby wrócić do tej siebie sprzed urodzenia dzieci… tej siebie, która jeszcze wierzyła, że świat stoi przed nią otworem… To wówczas podjęła dla siebie decyzję, że nie interesują jej półśrodki; że chce otrząsnąć się z mentalnych i emocjonalnych śmieci, w których grzęzła przez lata i chce sięgnąć po swoje WIĘCEJ.
Kiedy Ci o tym piszę, Alina jest na etapie, że dogrywają się komunikacyjnie z mężem. Zaczęli grać w gry związkowe bazujące na pytaniach tak, by móc w łatwiejszy sposób powiedzieć sobie to, czego nie mówili od lat (lub nigdy). Alina twierdzi, że nie zawsze jest łatwo, ale sam fakt, że zaczęli otwarcie rozmawiać, bardzo ich do siebie zbliżył. Usłyszała też od męża, że on sobie nie życzy, aby ona się do czegokolwiek zmuszała, lub w jakikolwiek sposób rezygnowała ze swoich potrzeb, bo ona chce mieć żonę, a nie lalkę!
W pracy Alina wróciła do rozmów o stanowisku i zarobkach (alternatywnie szukając innej firmy, w której mogłaby się spełniać zawodowo). Na teraz już jedną podwyżkę dostała i umówiła się na plan wynagrodzeń i ich wzrostu w zależności od tego, jakie projekty będzie realizować.
Okazało się też, że Alina wcale się nie garnie do bezpośredniej pracy z Klientami. Bolało ją jednak to, że jej praca zostaje niezauważona i mimo, że odwala kawał dobrej roboty, nikt o niej nie wie i nie przekłada się to na gratyfikację finansową. Obecnie – w ramach dodatkowego zakresu, na który się umówiła z szefem i który przekłada się na jej wyższe wynagrodzenie – Alina ma kontakt z Klientami. Nie pozyskuje ich (bo tego nie lubi i źle się czuje sprzedając), ale występuje, jako firmowy ekspert i jest osobą, która pomaga ważnym Klientom rozwiązywać problemy techniczne, jeśli takowe się zdarzają.
Wciąż w fazie rozmów jest to, czy w firmie Alina będzie miała szansę się wykazać w ramach “projektów-wyzwań”. Do tej pory firma takich projektów nie przyjmowała, ale po rozmowach z Aliną i po tym, jak opowiedziała, jakie projekty realizowała również dorywczo, szef się zastanawia nad takim eksperymentem. Co z tego wyjdzie? Na ten moment Alina jeszcze tego nie wie, ale jest zadowolona, że w ogóle ten temat mógł się pojawić.
Słowami Aliny brzmi to tak, że nie wróciła do tamtej siebie sprzed lat i wciąż czuje, że jej jeszcze trochę do tamtej beztroski i poczucia, że świat jest u jej stóp. ALE zrobiła już dla siebie tak dużo! I tę obecną wersję siebie lubi bardziej, niż tamtą młodszą /niedojrzałą.
Zmiana nie pojawia się od razu. Alina często wie, co potrzebuje zrobić, ale raz po raz łapie się na tym, że jakiś wewnętrzny, ludziowieczkowy program beczy w niej, że może nie tak, może stracić więcej niż zyskać itp. Tym razem jednak Alina wita te odkrycia z wdzięcznością. Zauważyła po drodze, że kiedy programy stukają do drzwi jej umysłu, serducha, czy ciała, to jak już wie, w jaki sposób je rozpoznać, to może też łatwiej się od nich uwolnić.
Alina wprost mówi, że to jescze nie jest idealna sytuacja. Wciąż z mężem się do siebie zbliżają ponownie… Wciąż w pracy wypracowuje swoją pozycję… I nie ma się co dziwić, że to trochę trwa, w końcu przebudowuje coś, co przez lata zastygło w bezruchu, a to oznacza, że jej wewnętrzna zmiana i działania, jakie podejmuje niejednokrotnie spotykają się z reakcjami Ludzi, których zna od lat (mieszka z nimi, albo z nimi pracuje).
I jednocześnie mając plan i narzędzia uwolnienia się od blokad i obciążeń, Alina robi swoje kroki w jej własnej transforamcji i jest z siebie dumna! A życie pokazuje jej z miesiąca na miesiąc, jak bardzo warto!
Możesz – podobnie jak Alina – zacząć stawiać kroki do Twojej Zdrowej Pełni, by w końcu żyć życiem, które kochasz, w którym kochasz i które ma znaczenie!
Jak to zrobić?
Po pierwsze potrzebujesz podjąć decyzję i zacząć działać.
To może być krok najtrudniejsz, bo stoi w sprzeczności z tymi wszystkimi blokadami, jakie Cię do tej pory trzymały w Twoim status quo.
Jednak nawet jeśli ten krok wydaje Ci się trudny, to jest on możliwy. Zupełnie, jak tutaj:
Po drugie potrzebujesz dobrego planu na zewnętrzną zmianę i dobrych narzędzi, by się wewnętrznie uwolnić od obciążeń.
Ja oczywiście zapraszam Cię do Twojej Zdrowej Pełni, by coraz bardziej prawdziwe dla Ciebie było stwierdzenie, że żyjesz życiem, które kochasz, w którym kochasz i które naprawdę ma znaczenie
Pytanie tylko, czy bardziej odpowiada Ci transforamcja 1×1 z czyżykiem, czy wolisz dostać narzędzia i wsparcie, by samodzielnie robić siedmiomilowe kroki do Twoje Zdrowej Pełni (?)
Napisz komu i na jaki adres mailowy czyżyk ma wysłać spis najczęstszych programów, które mogą Cię ograniczać w życiu, w związku, w rodzicielstwie, w karierze lub w biznesie. Poznaj, co tak naprawdę Ci przeszkadza i uwolnij się od tego!