Opór przed zmianą jest czymś, co obserwujemy na co dzień i u innych, i u siebie. W większości przypadków traktujemy to za normę; wręcz spodziewamy się różnych reakcji, które utożsamiamy z oporem przed zmianą. Niektórzy nawet poprzez takie reakcje definiują siebie, np. „jestem oportunistą”, „jestem rewolucjonistą”, „jestem buntownikiem”, „jestem konformistą” itp. A co jeśli pod tym wszystkim, co traktujemy jak normę, kryje się warstwa zupełnie innej historii?
Dziś będzie o tym,
Ostrzegam: to, co przeczytasz w tym artykule jest inne od tego, co serwuje się w większości nurtów psychologicznych… Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że te treści są dla kogoś o mocniejszych nerwach Z resztą, czytając dalej, sama się możesz przekonać, co Ty na tak przedstawiony opór przed zmianą
Dla wielu osób nie jest tajemnicą, że człowiek może być żywicielem dla około 130 rodzajów pasożytów (niewtajemniczonym tylko wspomnę, że przekonanie, jakoby żyło się czysto i w „cywilizowanych” czasach, nie chroni przed pasożytami i zdecydowana większość ludzi jest dla nich mieszkaniem). Każdy z pasożytów ma jakiś swój schemat działania i jego cele są dalekie od naszego dobrostanu.
Okazuje się, że omnipotentna komórka macierzysta też może być środowiskiem mieszkalnym dla wielu bakterii, grzybów, jednokomórkowców, wirusów, czy białek prionowych. Biologicznie mają one swój głęboki sens i w większości przypadków współdziałają z nami tworząc harmonijną całość. Problem pojawia się wówczas, kiedy zaczynają ingerować w naszą świadomość.
Co prawda jest to zjawisko dużo bardziej złożone, ale na potrzeby tego tekstu i dla ogromnego uproszczenia przyjmijmy sposób postrzegania, jakiemu wówczas podlega większość Ludzi będąc w połączeniu z dominującą, „oswojoną” przez nas częścią świadomości. Kiedy w taki sposób definiujemy siebie (poprzez dominującą część naszej świadomości), wówczas drobnoustroje, które mogłyby z nami współpracować, widzimy jak sabotujące jednostki. Jawią się dla nas pasożytami. W takich przypadkach widzimy, że omnipotentna komórka macierzysta jest przez pasożyty nękana. I w takiej przestrzeni, z taką interpretacją, fakt egzystowania pasożytów w centrali naszej świadomości, jest o wiele bardziej zgubny w skutkach, niż to, że ktoś ma pasożyty np. w jelitach… Dlaczego? Z kilku powodów…
Po pierwsze pamiętajmy o tym, że w omnipotentnej komórce macierzystej znajduje się centrum naszej świadomości (to właśnie tutaj mamy struktury, o których mówimy „kryształy/-łki świadomości, które w materii „kotwiczą” część naszej nielokalnej świadomości).
To oznacza, że dominująca część naszej świadomości czasem zlewa się z jednym, czy drugim sabotażystą wewnętrznym (niektórzy mają poczucie, że zostaje „przejęta”) i wówczas Człowiek zachowuje się inaczej, niż by chciał (a dokładniej, niż chciałaby dominująca część jego świadomości; ta, pod którą potrafi się podpisać, że to jestem „ja”). Jest daleki od „ludzkiej”, oswojonej i ucywilizowanej wersji siebie… Człowiek wówczas doświadcza świadomości danego sabotażysty wewnętrznego tak, jakby to była jego świadomość lub jakaś część jego samego („ukryta”, „podświadoma”, „wyparta do cienia” etc.).
Część patologicznych wzorców, czy uciążliwych rysów działania jest tak naprawdę przejawem kontroli naszej dominującej części świadomości przez konkretnego sabotażystę wewnętrzego. Może czas powiedzieć wprost, że Mr Hyde, o którym przyzwyczailiśmy się myśleć, że to taka zła i potworna część nas samych, która czasem wyłazi na światło dzienne i powoduje, że wstydzimy się stanąć przed lustrem, to – na poziomie biologicznym – konkretny drobnoustrój postrzegany przez nas, jako pasożyt (czy sabotażysta)…
Nie piszę tego dla usprawiedliwiania patologii, tylko po to, by powiedzieć: nawet jeśli Twoją świadomość od czasu do czasu zagarnia jedna, bądź druga gadzina, to jest na to sposób. Możesz się z tego uwolnić, a przez to Twoja omnipotentna komórka macierzysta zaczyna tę gadzinę rozpoznawać, jako niepotrzebną i w większości przypadków sama się takiego wewnętrznego sabotażysty pozbywa.
Tym sposobem docieramy do kolejnej kwestii, a mianowicie: „no dobrze, ale dlaczego komórkę macierzystą trzeba uczyć, że to pasożyt; skoro jest omnipotentna, to przecież może się go sama pozbyć”… To prawda, może. Rzecz w tym, że komórka macierzysta większości Ludzi nie rozpoznaje, że to „coś”, co się w niej szlaja, a czasem ją podjada i w niej się załatwia, to pasożyt.
Dlaczego? Ponieważ z danym sabotażystą wewnętrznym biologiczne części nas zetknęły się już w babciach, kiedy jeszcze omnipotentnej komórki macierzystej nie było. Naturalnym jest, że komórek drobnoustrojowych jest w nas więcej, niż naszych samych (ludzkich). Dlatego większość babć, już na etapie tworzenia gamet, podarowała swoim wnukom prezent w postaci koegzystujących z nami drobnoustrojów. Kiedy omnipotentna komórka macierzysta się tworzyła, to drobnoustroje już tam były, więc z perspektywy naszej pamięci komórkowej te drobnoustroje, które później sabotują dominującą część naszej świadomości, to część komórki (część nas), która tam była „od zawsze”…
Poza tym czasem dochodzi do takich kuriozów, że nasza omnipotentna komórka macierzysta wykorzystuje ten, czy owy patogen np. do tego, żeby sobie jakąś dziurę załatać… Poprzez takie sytuacje komórka uczy się, że potrzebuje tych drobnoustrojów (i wówczas koszt związany z tym, że sabotujące drobnoustroje komórkę objadają, lub niszczą jest po prostu mniejszym złem). W ten sposób na poziomie ciała buduje się iluzoryczne przekonanie, że komórka (my) nie poradzi sobie bez danego wewnętrznego sabotażysty.
Człowiek może mieć opór przed pozbywaniem się jakiegoś wewnętrznego drobnoustroju z obszaru komórki macierzystej również dlatego, że kiedy jego świadomość zlewa się z jakąś „gadziną”, to np. jest bardziej skuteczny (nie ważne, że włącza mu się program „po trupach do celu” i wyłącza człowieczeństwo… w danym momencie jest ważne, że rozpychając się łokciami osiąga to, co sobie założył i że nie potrafi zrobić tego tak szybko, kiedy całkowicie jest sobą – w tej dominującej, ucywilizowanej części jego świadomości…).
I wreszcie powód pierwotny. Kto wie, może nawet najważniejszy? Otóż nasza świadomość jest – u większości Ludzi – złożona i niejednorodna (także biologicznie). A to oznacza, że niezintegrowane (lub wyparte; „odcięte”) części naszej naszej świadomości nie mają łatwo, by dojść do głosu. Jest im trudno wpłynąć na tę dominującą część naszej świadomości, co do której myślimy, że to jesteśmy „my”. Dlatego, aby zrealizować swoje funkcje w sytuacji odcięcia, czy wyparcia, te pomijane przez nas części świadomości sięgają po konkretne drobnoustroje. Dzięki temu jakąś funkcję realizujemy (np. „po trupach do celu” może realizować biologiczną funkcję obrony terytorium),a jednocześnie mamy wówczas poczucie, że to „nie my” – „jakbym na jakiś czas stawał się kimś innym”, „zachowuję się tak, jakby mnie coś opętało”.
Z takich powodów drobnoustroje, które przez pryzmat dominującej części naszej świadomości traktujemy, jak pasożyty (czy sabotażystów wewnętrznych) wciąż w naszej omnipotentnej komórce macierzystej żyją i mają się całkiem dobrze. Niestety, kiedy tam są, a szczególnie, gdy jest ich więcej (i się namnażają), to zaczynamy działać pod ich dyktando (a pierwotnie pod dyktando wypieranych do tej pory części świadomości) i to, co się wówczas z nami dzieje nie jest ani zdrowe, ani przyjemne, ani dla nas korzystne…
Dziś o jednej takiej gadzinie, „pieszczotliwie” zwanej borgiem – kto zna Strar Treka ten znajdzie analogię ;). Jak pewnie już do tej pory zgadłaś, kiedy piszę „gadzina”, to nie mam na myśli konkretnej gromady kręgowców 😉 Tak samo borg nie jest gadem…
A czym w takim razie borg jest?
Jest grzybem.
Jego wewnętrzna struktura ma krystaliczny charakter i zachowuje się, jak nadajnik oraz odbiornik. Dlatego można by pomyśleć, że borg Kowalskiego gada sobie z borgiem Malinowskiego, kiedy Kowalski z Malinowskim jedzą razem obiad i rozmawiają o meczu.
Rzeczywistość jednak poszła krok dalej. Borgi Kowalskiego i Malinowskiego nie tylko ze sobą gadają… one są jednym organizmem i mają kolektywną świadomość (najłatwiej porównać to do mrowiska lub ula; niby mamy różne mrówki, ale wszystkie są z tego samego mrowiska i są sterowane przez królową, więc działają tak, aby dla mrowiska było dobrze, a nie dla konkretnej mrówki).
Kiedy dominująca część świadomości Człowieka zlewa się ze świadomością borga, wówczas taki Człowiek czuje się silniejszy, niepokonany, zdolny zrobić wszystko. Cena, którą za to płaci, to utrata „człowieczeństwa” (świadomość danego Człowieka wraca do ludzkiego wymiaru, jak tylko odklei się od borga, ale większość Ludzi odczuwa to za trudne, bo czują w kościach, że musieliby zrezygnować z tej „wewnętrznej mocy” i skuteczności w dążeniu po trupach do celu).
Obecność borga w omnipotentnej komórce macierzystej powoduje kilka uciążliwych kwestii. O części z nich napiszę w kontynuacji tego artykułu, teraz skupię się głównie na jednej, a mianowicie na:
Czym jest blok plemienny?
To atawistyczny opór przed zmianą; przed wyłamaniem się z tego, co przyjęło się w danym środowisku za normalne, codzienne, zwyczajowe etc. To poczucie przynależności do danej społeczności i „podskórna” znajomość reguł w tym środowisku obowiązujących. Jeśli ktoś chce się wyłamać z utartych kolein działania, to przez resztę społeczności jest traktowany, jak wyrzutek (Ludzie kontrolowani przez borgową świadomość potrafią być dla wyrzutka okrutni). Sam też czuje się nie na miejscu i jak odludek; odmieniec.
Jako Ludzie żyjemy z borgiem od zarania dziejów, więc jakoś się przystosowaliśmy do bloku plemiennego. Wydaje nam się normalnym, że funkcjonują różnice kulturowe i rozgraniczenie między „my” oraz „oni”. Tymczasem na biologicznym poziomie to po prostu dwa mrowiska walczą o teren, z którego będą zbierać żarcie… Jeden borg (kolonizujący dane plemię) walczy z innym borgiem (który to skolonizował plemię za lasem). To nic innego, jak przejaw konkurencji wewnątrzgatunkowej pomiędzy grzybami, a że my dorobiliśmy do tego ideologię, to już zupełnie inna kwestia. Jak w przypadku każdej konkurencji wewnątrzgatunkowej chodzi o jak najlepsze wykorzystanie zasobów i terenu (w tym przypadku: Ludzi) i dzieje się to kosztem ograniczania i hamowania przyrostu innej populacji grzyba.
Zawiało poważnie, ale w praktyce oznacza to tyle, że Ludzie ogarnięci borgiem:
W ten sposób blok plemienny objawia się w relacjach międzyludzkich i potęguje konflikty kulturowe i interpersonalne. Zbiera on jednak swoje żniwo również w postaci konfliktu wewnętrznego / intrapersonalnego.
Jak się to objawia? Zazwyczaj dzieje się tak, że osoba rozwijająca się, sięgająca po praktykę, która uwalnia ją z wewnętrznych traum, czy ograniczeń dochodzi do momentu zastoju. Jest już w momencie, kiedy wybiera inny sposób działania, nową dla siebie drogę i „nagle” czuje się przyblokowana, ociężała… zdecydowanie łatwiej zostać jej przy starym wzorcu, niż walczyć o nowy. „Wszystko dobrze szło, zrobiłem dwa kroki do przodu, a później się spieprzyło, zezwierzęciłem się i wylądowałem 5 kroków z tyłu”.
Jaki mechanizm za tym stoi? Bardzo prosty. Twoja wewnętrzna zmiana, to również zmiana środowiska, w którym borg żyje. A on tego nie lubi; chce utrzymać status quo. Więc kiedy Ty się zmieniasz, on się broni; namnaża się, żeby powstrzymać zmiany. Gdy borga jest więcej to Twoja świadomość się z nim zlewa, bo nie za bardzo ma inne wyjście (gdzie się nie obejrzy, tam borg, więc trudno jest być od niego zupełnie odklejonym).
Rozwijający się Ludzie nagminnie wspominają o bloku plemiennym, choć często nie nazywają go w ten sposób. Mówią raczej o dezerterskich nastrojach, marazmie, zniechęceniu, bezsensie ciągłych zmian, którym nie ma końca oraz o tym, że „wyszedł ze mnie taki potwór, że nigdy się nie spodziewałem, że mogę taki być”…
W specyficzny sposób też blok plemienny czują… Kiedy tylko myślą o zmianie, którą chcą wprowadzić w swoim życiu, to od razu czują lęk, ciężar, opór, brak pewności siebie i przytłoczenie beznadziejnością sytuacji. Wzmaga się ich frustracja i narasta wściekłość. Ta wściekłość zazwyczaj się rozrasta i włącza się nie tylko w sytuacji myślenia o zmianie, ale zaczyna dotyczyć zwyczajowych sytuacji typu: „rozbił się kubek, a ja już kipię i czuję, że cały świat jest przeciwko mnie”.
Znamienne dla bloku plemiennego jest to, że zazwyczaj wszystkie wewnętrzne ekscesy znikają, kiedy człowiek wybiera, że zostaje przy tym, co wcześniej i nie wprowadza zmiany. Przez to ludzie czują nie tylko wewnętrzną walkę, ale czują też, że dużo łatwiej się poddać i zostać tam, gdzie się było. Czasem wręcz sabotują swoje działania. Tak długo, jak o swoją zmianę walczą, tak długo czują ciężar, opór i przeszkody (bywa, że czują fizyczny ból lub zewnętrzne obciążenia, kiedy dookoła psują się różne rzeczy i relacje, a uwaga człowieka jest przykuwana do tego, czym trzeba się zająć na zewnątrz, a nie do wewnętrznej przemiany).
Obawiam się, że tak długo, jak człowiek borga w sobie hoduje, jego wewnętrzne zmagania nigdy nie zostawią go wygranym… Dlaczego? Ponieważ nawet, kiedy się podda i zostanie przy starym, to zaraz potem czuje się przegrany, wyprany z emocji, pozbawiony siły i pasji, kontrolowany przez coś / kogoś innego, niż os sam…
Ja rozumiem, że mimo trudności i uciążliwości tej wewnętrznej walki, czasem chciałoby się na luzie zrobić tak, jak na obrazku 😉
I choć obrazek jest z przymrużeniem oka, to zupełnie na serio: jeśli wewnętrzny konflikt (wynikający z bloku plemiennego) nie ma dobrego rozwiązania, to co zrobić?
Najlepiej zintegrować w nas samych te wyparte części naszej świadomości, które – aby zrealizować swoją funkcję – musza uciekać się do „pomocy” borga. Wówczas potrzeba sięgania po borga i dawania mu zielonego światła (nawet nieświadomie) przestaje istnieć i zaczynamy funkcjonować harmonijniej. Bez uciekania się do epizodów „porwania” dominującej części naszej śwaidomości przez świadomość borgową.
Można też (poprzez uwolnienie się od konkretnych traum) nauczyć omnipotentną komórkę macierzystą, że borg to jednak sabotujące ciało obce, wówczas komórka sama się intruza pozbywa i nawet kiedy nasze ciało jest atakowane przez innego borga, komórka sobie z tym szybko radzi i nie pozwala się skolonizować – wie przed czym się bronić i skutecznie to robi.
Jasne, że wspomaganie tego procesu różnymi specyfikami, czy ziołami, które usuwają grzyby może pomóc. Jednocześnie absolutnie odradzam walkę z borgiem tylko poprzez te fizyczne sposoby…
Sama doświadczyłam tego, co dzieje się, kiedy ta gadzina się namnaża i nie życzę tego nikomu. Jest bardzo prawdopodobne, że kiedy sięgasz po fizyczne środki przeciwgrzybicze, to część z nich może nie zadziałać na borga, a w konsekwencji ich stosowania borg się broni i namnaża.
Bywa, że jakieś alternatywne działanie zadziała. Z moich obserwacji wynika, że skutek tego jest chwilowy – borg na moment w komórce słabnie, ale później znowu ją kolonizuje, a podbijając nową ziemię obiecaną bierze ją w posiadanie namnażając się ile wlezie…. Skutki są opłakane i absolutnie nikomu ich nie życzę!
Jest jeszcze praktyka, która działa trochę, jak doraźna tabletka. Nie uwalnia Cię od borga, ale powoduje, że on się czuje bezpieczny i uspokojony, więc nie ma potrzeby się namnażać i zbytnio aktywizować. Jeśli zatem odczuwasz na własnej skórze skutki bloku plemiennego i z jakichś powodów nie chcesz sięgnąć po wewnętrzną wolność, to podaję Ci co zrobić, aby borga lekko uspokoić.
Po pierwsze przeskanuj swoje ciało w poszukiwaniu takiej energii, która w Tobie mieszka, a która nie jest Twoja i której nie podoba się to, że chcesz wprowadzić zmiany w swoim życiu. Możesz poczuć nacisk, pieczenie, ciężar, nudności. Możesz też zobaczyć coś co będzie przypominało ośmiornicę, pająka lub innego stwora. Możesz to czuć w sobie lub na zewnątrz / na skórze. Po prostu pozwól, żeby to coś Ci się pokazało w taki sposób, abyś wiedziała, że to to (jaką formę to dla Ciebie przybierze jest bez większego znaczenia).
Teraz wyciągnij całą tę odczutą energię razem z jej symptomami (np. nacisk, czy pieczenie) lub zauważoną postać na zewnątrz siebie tak, aby była ona przed Twoim splotem słonecznym.
Całą swoją świadomością zjeżdżasz do splotu słonecznego. Kiedy już tam jesteś wyobraź sobie, że robisz takie okrągłe okno, jak jest na statkach.
Następnie otwierasz stworzony wcześniej iluminator i pozwalasz, aby borg (w postaci energii, czy wyobrażonej postaci) w Ciebie wpłynął.
Kiedy tylko zaczyna dotykać Twojego ciała, Ty spokojnie oddychasz i generujesz światło i miłość. Ważne, że zasilasz światłem i miłością tylko siebie – karmisz światłem i miłością każdą komórkę Twojego ciała i absolutnie nie karmisz borga!
W tym czasie, kiedy Ty koncentrujesz się na oddechu i generowaniu światła i miłości, pozwalasz borgowi swobodnie przez Ciebie przepływać. Możesz mieć takie wrażenie, jakby od Twojego splotu słonecznego do pleców prowadziła rura, w której borg pływa w tę i z powrotem: od splotu, do pleców; od pleców do splotu i tak raz po raz…
Ważne, że podczas całej tej praktyki, Ty koncentrujesz się na sobie, oddechu, świetle i miłości. W żaden sposób nie obdarzasz uwagą przepływającego przez Ciebie borga (od tego zależy czas i skuteczność tej praktyki).
Robisz tak do momentu, aż będziesz miał całkowitą neutralność z tym, że borg w Tobie jest i sobie pływa oraz do momentu, aż poczujesz, że borg się rozleniwił (pływa wolniej lub zupełnie przystanął).
Powtarzasz tę praktykę za każdym razem, kiedy poczujesz objawy bloku plemiennego. Robisz ją kilka razy dziennie, aż do momentu, kiedy poczujesz się na dany moment od bloku plemiennego wolna.
Powodzenia 🙂
Zapraszam Cię do zabawy otwierającej oczy z kartami Osho Zen 🙂 Wylosowana karta, może pomóc Ci zobaczyć, co towarzyszy Ci obecnie w życiu (ogólnie lub w wybranym przez Ciebie temacie).
Oczywiście możesz powiedzieć, że opis kart pasuje do każdej sytuacji i każdego człowieka. Może i tak jest… Jednak refleksja nad tu i teraz jest Twoim wyborem, a wnioski są tylko i wyłącznie Twoje.
Zaufaj intuicji 😉 i upewnij się, że nie wypierasz treści, których nie chcesz usłyszeć.
Jest coś, co chętnie zobaczysz opisane na blogu?
Ucieszysz się, kiedy w podcaście usłyszysz o czymś konkretnym?
Nic prostszego 😄
Napisz o tym czyżykowi i poczekaj chwilę na podcastową lub blogową odpowiedź 😘
Opór przed zmianą jest czymś, co obserwujemy na co dzień i u innych, i u siebie. W większości przypadków traktujemy to za normę; wręcz spodziewamy się różnych reakcji, które utożsamiamy z oporem przed zmianą. Niektórzy nawet poprzez takie reakcje definiują siebie, np. „jestem oportunistą”, „jestem rewolucjonistą”, „jestem buntownikiem”, „jestem konformistą” itp. A co jeśli pod tym wszystkim, co traktujemy jak normę, kryje się warstwa zupełnie innej historii?
Dziś będzie o tym,
Ostrzegam: to, co przeczytasz w tym artykule jest inne od tego, co serwuje się w większości nurtów psychologicznych… Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że te treści są dla kogoś o mocniejszych nerwach Z resztą, czytając dalej, sama się możesz przekonać, co Ty na tak przedstawiony opór przed zmianą
Dla wielu osób nie jest tajemnicą, że człowiek może być żywicielem dla około 130 rodzajów pasożytów (niewtajemniczonym tylko wspomnę, że przekonanie, jakoby żyło się czysto i w „cywilizowanych” czasach, nie chroni przed pasożytami i zdecydowana większość ludzi jest dla nich mieszkaniem). Każdy z pasożytów ma jakiś swój schemat działania i jego cele są dalekie od naszego dobrostanu.
Okazuje się, że omnipotentna komórka macierzysta też może być środowiskiem mieszkalnym dla wielu bakterii, grzybów, jednokomórkowców, wirusów, czy białek prionowych. Biologicznie mają one swój głęboki sens i w większości przypadków współdziałają z nami tworząc harmonijną całość. Problem pojawia się wówczas, kiedy zaczynają ingerować w naszą świadomość.
Co prawda jest to zjawisko dużo bardziej złożone, ale na potrzeby tego tekstu i dla ogromnego uproszczenia przyjmijmy sposób postrzegania, jakiemu wówczas podlega większość Ludzi będąc w połączeniu z dominującą, „oswojoną” przez nas częścią świadomości. Kiedy w taki sposób definiujemy siebie (poprzez dominującą część naszej świadomości), wówczas drobnoustroje, które mogłyby z nami współpracować, widzimy jak sabotujące jednostki. Jawią się dla nas pasożytami. W takich przypadkach widzimy, że omnipotentna komórka macierzysta jest przez pasożyty nękana. I w takiej przestrzeni, z taką interpretacją, fakt egzystowania pasożytów w centrali naszej świadomości, jest o wiele bardziej zgubny w skutkach, niż to, że ktoś ma pasożyty np. w jelitach… Dlaczego? Z kilku powodów…
Po pierwsze pamiętajmy o tym, że w omnipotentnej komórce macierzystej znajduje się centrum naszej świadomości (to właśnie tutaj mamy struktury, o których mówimy „kryształy/-łki świadomości, które w materii „kotwiczą” część naszej nielokalnej świadomości).
To oznacza, że dominująca część naszej świadomości czasem zlewa się z jednym, czy drugim sabotażystą wewnętrznym (niektórzy mają poczucie, że zostaje „przejęta”) i wówczas Człowiek zachowuje się inaczej, niż by chciał (a dokładniej, niż chciałaby dominująca część jego świadomości; ta, pod którą potrafi się podpisać, że to jestem „ja”). Jest daleki od „ludzkiej”, oswojonej i ucywilizowanej wersji siebie… Człowiek wówczas doświadcza świadomości danego sabotażysty wewnętrznego tak, jakby to była jego świadomość lub jakaś część jego samego („ukryta”, „podświadoma”, „wyparta do cienia” etc.).
Część patologicznych wzorców, czy uciążliwych rysów działania jest tak naprawdę przejawem kontroli naszej dominującej części świadomości przez konkretnego sabotażystę wewnętrzego. Może czas powiedzieć wprost, że Mr Hyde, o którym przyzwyczailiśmy się myśleć, że to taka zła i potworna część nas samych, która czasem wyłazi na światło dzienne i powoduje, że wstydzimy się stanąć przed lustrem, to – na poziomie biologicznym – konkretny drobnoustrój postrzegany przez nas, jako pasożyt (czy sabotażysta)…
Nie piszę tego dla usprawiedliwiania patologii, tylko po to, by powiedzieć: nawet jeśli Twoją świadomość od czasu do czasu zagarnia jedna, bądź druga gadzina, to jest na to sposób. Możesz się z tego uwolnić, a przez to Twoja omnipotentna komórka macierzysta zaczyna tę gadzinę rozpoznawać, jako niepotrzebną i w większości przypadków sama się takiego wewnętrznego sabotażysty pozbywa.
Tym sposobem docieramy do kolejnej kwestii, a mianowicie: „no dobrze, ale dlaczego komórkę macierzystą trzeba uczyć, że to pasożyt; skoro jest omnipotentna, to przecież może się go sama pozbyć”… To prawda, może. Rzecz w tym, że komórka macierzysta większości Ludzi nie rozpoznaje, że to „coś”, co się w niej szlaja, a czasem ją podjada i w niej się załatwia, to pasożyt.
Dlaczego? Ponieważ z danym sabotażystą wewnętrznym biologiczne części nas zetknęły się już w babciach, kiedy jeszcze omnipotentnej komórki macierzystej nie było. Naturalnym jest, że komórek drobnoustrojowych jest w nas więcej, niż naszych samych (ludzkich). Dlatego większość babć, już na etapie tworzenia gamet, podarowała swoim wnukom prezent w postaci koegzystujących z nami drobnoustrojów. Kiedy omnipotentna komórka macierzysta się tworzyła, to drobnoustroje już tam były, więc z perspektywy naszej pamięci komórkowej te drobnoustroje, które później sabotują dominującą część naszej świadomości, to część komórki (część nas), która tam była „od zawsze”…
Poza tym czasem dochodzi do takich kuriozów, że nasza omnipotentna komórka macierzysta wykorzystuje ten, czy owy patogen np. do tego, żeby sobie jakąś dziurę załatać… Poprzez takie sytuacje komórka uczy się, że potrzebuje tych drobnoustrojów (i wówczas koszt związany z tym, że sabotujące drobnoustroje komórkę objadają, lub niszczą jest po prostu mniejszym złem). W ten sposób na poziomie ciała buduje się iluzoryczne przekonanie, że komórka (my) nie poradzi sobie bez danego wewnętrznego sabotażysty.
Człowiek może mieć opór przed pozbywaniem się jakiegoś wewnętrznego drobnoustroju z obszaru komórki macierzystej również dlatego, że kiedy jego świadomość zlewa się z jakąś „gadziną”, to np. jest bardziej skuteczny (nie ważne, że włącza mu się program „po trupach do celu” i wyłącza człowieczeństwo… w danym momencie jest ważne, że rozpychając się łokciami osiąga to, co sobie założył i że nie potrafi zrobić tego tak szybko, kiedy całkowicie jest sobą – w tej dominującej, ucywilizowanej części jego świadomości…).
I wreszcie powód pierwotny. Kto wie, może nawet najważniejszy? Otóż nasza świadomość jest – u większości Ludzi – złożona i niejednorodna (także biologicznie). A to oznacza, że niezintegrowane (lub wyparte; „odcięte”) części naszej naszej świadomości nie mają łatwo, by dojść do głosu. Jest im trudno wpłynąć na tę dominującą część naszej świadomości, co do której myślimy, że to jesteśmy „my”. Dlatego, aby zrealizować swoje funkcje w sytuacji odcięcia, czy wyparcia, te pomijane przez nas części świadomości sięgają po konkretne drobnoustroje. Dzięki temu jakąś funkcję realizujemy (np. „po trupach do celu” może realizować biologiczną funkcję obrony terytorium),a jednocześnie mamy wówczas poczucie, że to „nie my” – „jakbym na jakiś czas stawał się kimś innym”, „zachowuję się tak, jakby mnie coś opętało”.
Z takich powodów drobnoustroje, które przez pryzmat dominującej części naszej świadomości traktujemy, jak pasożyty (czy sabotażystów wewnętrznych) wciąż w naszej omnipotentnej komórce macierzystej żyją i mają się całkiem dobrze. Niestety, kiedy tam są, a szczególnie, gdy jest ich więcej (i się namnażają), to zaczynamy działać pod ich dyktando (a pierwotnie pod dyktando wypieranych do tej pory części świadomości) i to, co się wówczas z nami dzieje nie jest ani zdrowe, ani przyjemne, ani dla nas korzystne…
Dziś o jednej takiej gadzinie, „pieszczotliwie” zwanej borgiem – kto zna Strar Treka ten znajdzie analogię ;). Jak pewnie już do tej pory zgadłaś, kiedy piszę „gadzina”, to nie mam na myśli konkretnej gromady kręgowców 😉 Tak samo borg nie jest gadem…
A czym w takim razie borg jest?
Jest grzybem.
Jego wewnętrzna struktura ma krystaliczny charakter i zachowuje się, jak nadajnik oraz odbiornik. Dlatego można by pomyśleć, że borg Kowalskiego gada sobie z borgiem Malinowskiego, kiedy Kowalski z Malinowskim jedzą razem obiad i rozmawiają o meczu.
Rzeczywistość jednak poszła krok dalej. Borgi Kowalskiego i Malinowskiego nie tylko ze sobą gadają… one są jednym organizmem i mają kolektywną świadomość (najłatwiej porównać to do mrowiska lub ula; niby mamy różne mrówki, ale wszystkie są z tego samego mrowiska i są sterowane przez królową, więc działają tak, aby dla mrowiska było dobrze, a nie dla konkretnej mrówki).
Kiedy dominująca część świadomości Człowieka zlewa się ze świadomością borga, wówczas taki Człowiek czuje się silniejszy, niepokonany, zdolny zrobić wszystko. Cena, którą za to płaci, to utrata „człowieczeństwa” (świadomość danego Człowieka wraca do ludzkiego wymiaru, jak tylko odklei się od borga, ale większość Ludzi odczuwa to za trudne, bo czują w kościach, że musieliby zrezygnować z tej „wewnętrznej mocy” i skuteczności w dążeniu po trupach do celu).
Obecność borga w omnipotentnej komórce macierzystej powoduje kilka uciążliwych kwestii. O części z nich napiszę w kontynuacji tego artykułu, teraz skupię się głównie na jednej, a mianowicie na:
Czym jest blok plemienny?
To atawistyczny opór przed zmianą; przed wyłamaniem się z tego, co przyjęło się w danym środowisku za normalne, codzienne, zwyczajowe etc. To poczucie przynależności do danej społeczności i „podskórna” znajomość reguł w tym środowisku obowiązujących. Jeśli ktoś chce się wyłamać z utartych kolein działania, to przez resztę społeczności jest traktowany, jak wyrzutek (Ludzie kontrolowani przez borgową świadomość potrafią być dla wyrzutka okrutni). Sam też czuje się nie na miejscu i jak odludek; odmieniec.
Jako Ludzie żyjemy z borgiem od zarania dziejów, więc jakoś się przystosowaliśmy do bloku plemiennego. Wydaje nam się normalnym, że funkcjonują różnice kulturowe i rozgraniczenie między „my” oraz „oni”. Tymczasem na biologicznym poziomie to po prostu dwa mrowiska walczą o teren, z którego będą zbierać żarcie… Jeden borg (kolonizujący dane plemię) walczy z innym borgiem (który to skolonizował plemię za lasem). To nic innego, jak przejaw konkurencji wewnątrzgatunkowej pomiędzy grzybami, a że my dorobiliśmy do tego ideologię, to już zupełnie inna kwestia. Jak w przypadku każdej konkurencji wewnątrzgatunkowej chodzi o jak najlepsze wykorzystanie zasobów i terenu (w tym przypadku: Ludzi) i dzieje się to kosztem ograniczania i hamowania przyrostu innej populacji grzyba.
Zawiało poważnie, ale w praktyce oznacza to tyle, że Ludzie ogarnięci borgiem:
W ten sposób blok plemienny objawia się w relacjach międzyludzkich i potęguje konflikty kulturowe i interpersonalne. Zbiera on jednak swoje żniwo również w postaci konfliktu wewnętrznego / intrapersonalnego.
Jak się to objawia? Zazwyczaj dzieje się tak, że osoba rozwijająca się, sięgająca po praktykę, która uwalnia ją z wewnętrznych traum, czy ograniczeń dochodzi do momentu zastoju. Jest już w momencie, kiedy wybiera inny sposób działania, nową dla siebie drogę i „nagle” czuje się przyblokowana, ociężała… zdecydowanie łatwiej zostać jej przy starym wzorcu, niż walczyć o nowy. „Wszystko dobrze szło, zrobiłem dwa kroki do przodu, a później się spieprzyło, zezwierzęciłem się i wylądowałem 5 kroków z tyłu”.
Jaki mechanizm za tym stoi? Bardzo prosty. Twoja wewnętrzna zmiana, to również zmiana środowiska, w którym borg żyje. A on tego nie lubi; chce utrzymać status quo. Więc kiedy Ty się zmieniasz, on się broni; namnaża się, żeby powstrzymać zmiany. Gdy borga jest więcej to Twoja świadomość się z nim zlewa, bo nie za bardzo ma inne wyjście (gdzie się nie obejrzy, tam borg, więc trudno jest być od niego zupełnie odklejonym).
Rozwijający się Ludzie nagminnie wspominają o bloku plemiennym, choć często nie nazywają go w ten sposób. Mówią raczej o dezerterskich nastrojach, marazmie, zniechęceniu, bezsensie ciągłych zmian, którym nie ma końca oraz o tym, że „wyszedł ze mnie taki potwór, że nigdy się nie spodziewałem, że mogę taki być”…
W specyficzny sposób też blok plemienny czują… Kiedy tylko myślą o zmianie, którą chcą wprowadzić w swoim życiu, to od razu czują lęk, ciężar, opór, brak pewności siebie i przytłoczenie beznadziejnością sytuacji. Wzmaga się ich frustracja i narasta wściekłość. Ta wściekłość zazwyczaj się rozrasta i włącza się nie tylko w sytuacji myślenia o zmianie, ale zaczyna dotyczyć zwyczajowych sytuacji typu: „rozbił się kubek, a ja już kipię i czuję, że cały świat jest przeciwko mnie”.
Znamienne dla bloku plemiennego jest to, że zazwyczaj wszystkie wewnętrzne ekscesy znikają, kiedy człowiek wybiera, że zostaje przy tym, co wcześniej i nie wprowadza zmiany. Przez to ludzie czują nie tylko wewnętrzną walkę, ale czują też, że dużo łatwiej się poddać i zostać tam, gdzie się było. Czasem wręcz sabotują swoje działania. Tak długo, jak o swoją zmianę walczą, tak długo czują ciężar, opór i przeszkody (bywa, że czują fizyczny ból lub zewnętrzne obciążenia, kiedy dookoła psują się różne rzeczy i relacje, a uwaga człowieka jest przykuwana do tego, czym trzeba się zająć na zewnątrz, a nie do wewnętrznej przemiany).
Obawiam się, że tak długo, jak człowiek borga w sobie hoduje, jego wewnętrzne zmagania nigdy nie zostawią go wygranym… Dlaczego? Ponieważ nawet, kiedy się podda i zostanie przy starym, to zaraz potem czuje się przegrany, wyprany z emocji, pozbawiony siły i pasji, kontrolowany przez coś / kogoś innego, niż os sam…
Ja rozumiem, że mimo trudności i uciążliwości tej wewnętrznej walki, czasem chciałoby się na luzie zrobić tak, jak na obrazku 😉
I choć obrazek jest z przymrużeniem oka, to zupełnie na serio: jeśli wewnętrzny konflikt (wynikający z bloku plemiennego) nie ma dobrego rozwiązania, to co zrobić?
Najlepiej zintegrować w nas samych te wyparte części naszej świadomości, które – aby zrealizować swoją funkcję – musza uciekać się do „pomocy” borga. Wówczas potrzeba sięgania po borga i dawania mu zielonego światła (nawet nieświadomie) przestaje istnieć i zaczynamy funkcjonować harmonijniej. Bez uciekania się do epizodów „porwania” dominującej części naszej śwaidomości przez świadomość borgową.
Można też (poprzez uwolnienie się od konkretnych traum) nauczyć omnipotentną komórkę macierzystą, że borg to jednak sabotujące ciało obce, wówczas komórka sama się intruza pozbywa i nawet kiedy nasze ciało jest atakowane przez innego borga, komórka sobie z tym szybko radzi i nie pozwala się skolonizować – wie przed czym się bronić i skutecznie to robi.
Jasne, że wspomaganie tego procesu różnymi specyfikami, czy ziołami, które usuwają grzyby może pomóc. Jednocześnie absolutnie odradzam walkę z borgiem tylko poprzez te fizyczne sposoby…
Sama doświadczyłam tego, co dzieje się, kiedy ta gadzina się namnaża i nie życzę tego nikomu. Jest bardzo prawdopodobne, że kiedy sięgasz po fizyczne środki przeciwgrzybicze, to część z nich może nie zadziałać na borga, a w konsekwencji ich stosowania borg się broni i namnaża.
Bywa, że jakieś alternatywne działanie zadziała. Z moich obserwacji wynika, że skutek tego jest chwilowy – borg na moment w komórce słabnie, ale później znowu ją kolonizuje, a podbijając nową ziemię obiecaną bierze ją w posiadanie namnażając się ile wlezie…. Skutki są opłakane i absolutnie nikomu ich nie życzę!
Jest jeszcze praktyka, która działa trochę, jak doraźna tabletka. Nie uwalnia Cię od borga, ale powoduje, że on się czuje bezpieczny i uspokojony, więc nie ma potrzeby się namnażać i zbytnio aktywizować. Jeśli zatem odczuwasz na własnej skórze skutki bloku plemiennego i z jakichś powodów nie chcesz sięgnąć po wewnętrzną wolność, to podaję Ci co zrobić, aby borga lekko uspokoić.
Po pierwsze przeskanuj swoje ciało w poszukiwaniu takiej energii, która w Tobie mieszka, a która nie jest Twoja i której nie podoba się to, że chcesz wprowadzić zmiany w swoim życiu. Możesz poczuć nacisk, pieczenie, ciężar, nudności. Możesz też zobaczyć coś co będzie przypominało ośmiornicę, pająka lub innego stwora. Możesz to czuć w sobie lub na zewnątrz / na skórze. Po prostu pozwól, żeby to coś Ci się pokazało w taki sposób, abyś wiedziała, że to to (jaką formę to dla Ciebie przybierze jest bez większego znaczenia).
Teraz wyciągnij całą tę odczutą energię razem z jej symptomami (np. nacisk, czy pieczenie) lub zauważoną postać na zewnątrz siebie tak, aby była ona przed Twoim splotem słonecznym.
Całą swoją świadomością zjeżdżasz do splotu słonecznego. Kiedy już tam jesteś wyobraź sobie, że robisz takie okrągłe okno, jak jest na statkach.
Następnie otwierasz stworzony wcześniej iluminator i pozwalasz, aby borg (w postaci energii, czy wyobrażonej postaci) w Ciebie wpłynął.
Kiedy tylko zaczyna dotykać Twojego ciała, Ty spokojnie oddychasz i generujesz światło i miłość. Ważne, że zasilasz światłem i miłością tylko siebie – karmisz światłem i miłością każdą komórkę Twojego ciała i absolutnie nie karmisz borga!
W tym czasie, kiedy Ty koncentrujesz się na oddechu i generowaniu światła i miłości, pozwalasz borgowi swobodnie przez Ciebie przepływać. Możesz mieć takie wrażenie, jakby od Twojego splotu słonecznego do pleców prowadziła rura, w której borg pływa w tę i z powrotem: od splotu, do pleców; od pleców do splotu i tak raz po raz…
Ważne, że podczas całej tej praktyki, Ty koncentrujesz się na sobie, oddechu, świetle i miłości. W żaden sposób nie obdarzasz uwagą przepływającego przez Ciebie borga (od tego zależy czas i skuteczność tej praktyki).
Robisz tak do momentu, aż będziesz miał całkowitą neutralność z tym, że borg w Tobie jest i sobie pływa oraz do momentu, aż poczujesz, że borg się rozleniwił (pływa wolniej lub zupełnie przystanął).
Powtarzasz tę praktykę za każdym razem, kiedy poczujesz objawy bloku plemiennego. Robisz ją kilka razy dziennie, aż do momentu, kiedy poczujesz się na dany moment od bloku plemiennego wolna.
Powodzenia 🙂
Po przeczytaniu zastanawiam się, co myśleć o sytuacjach, jakie miałam kilka razy. Wybierałam się na konkretny warsztat pracy z ciałem, a w innym przypadku chciałam pojechać na wyprawę na Wschód. I w obu tych przypadkach nic nie szło zgodnie z planem.
Przed wyprawą kasa, jaką miałam dostać się spóźniała, więc nie opłaciłam wyjazdu w terminie i miejsce mi przepadło (a te wpłaty nigdy wcześniej się nie spóźniały). Jak już się zorientowałam, że mogę mieć obsuwę, to chciałam na dwa dni kasę od znajomych i rodziny pożyczyć, ale wszyscy mnie odwodzili od pomysłu wyjazdu. W jednej rozmowie nawet usłyszałam, że gdyby to było na inny cel, to bym dostała dwa razy tyle i nie musiała nawet zwracać, ale wydawanie takich pieniędzy na podróż do Indii i życie tam przez kilka miesięcy, to najgorszy z moich pomysłów. I jeszcze do tego usłyszałam, że nie zobaczę tej kasy nawet na dwa dni, bo to wszystko dla mojego dobra i w trosce o mnie. Szlag mnie wtedy trafił!
A w temacie tego wcześniej wspomnianego warsztatu, to też jakieś cuda się dookoła działy. Na tydzień przed jego rozpoczęciem ja się pochorowałam (i przy okazji pół rodziny). Czułam się tak paskudnie, że nie wierzyłam, że będę w stanie gdziekolwiek pojechać. Ale dwa dni przed terminem okazało się, że dam radę i już jest ze mną lepiej. Wtedy jak na komendę zaczęły się hurtowo psuć wszystkie rzeczy w domu. Kuchenka, która przestała działać, Pralka, która wylała (dobrze, że byłam w domu, bo inaczej byłoby nieciekawie). Szczytem wszystkiego było to, że pies zjadł jakiś plastik (co też jest jakaś abstrakcja, bo to mądre i wytresowane psisko i nigdy takiego numeru wcześniej nie zrobiło). I jakby tego wszystkiego było mało w dzień wyjazdu auto nie chciało odpalić. Miałam już dość i tylko napisałam smsa, że nie przyjadę na warsztat. Wkurzona poszłam spać, a jak wstałam to jakby wszystko samo się uspokoiło i wróciło do normy. Jakby nigdy problemów nie było.
Oczywiście ani na wypraiwe, ani na warsztacie ostatecznie nie byłam.
Wtedy myślałam, że to jakaś wiadomość od Uniwersum. Że wszytskie znaki na niebie i ziemi mówią mi, że to głupi pomysł, więc szybko przebolałam (warsztat szybciej, niż wyprawę).
Ale teraz się zastanawiam, czy może był to opór czegoś we mnie (a nie mój!). I może to coś robiło wszystko, żebym ja się w tych miejscach nie znalazła…
Czy zdarzyły Ci się podobne przypadki? Inni tez tak mają?
Jak się teraz zastanowię, to podobnych sytuacji było więcej, ale te dwa zdarzenia były największe i pamiętam je najbardziej.