Każdy biznes rządzi się swoimi prawami… W większości przypadków te prawa są dość podobne, ale biznes związany z pomaganiem innym jest kategorią samą w sobie. Kiedy zebrać doświadczenia coachów, terapeutów, psychoterapeutów, naturopatów, masażystów, uzdrowicieli itp. i zweryfikować wspólne wzorce, które powodują, że Ludzie prowadzący te biznesy odnoszą oniemiający sukces, albo z hukiem obijają cztery litery od dna zwanego porażką, to okaże się, że widać tutaj powtarzającą się prawidłowość…
Ponieważ biznesy związane z pomaganiem innym mocno bazują na kontakcie międzyludzkim, to zwykło się przyjmować, że aby być dobrym coachem, terapeutą, psychoterapeutą, naturopatą, uzdrowicielem itp. potrzebujesz mieć obszar, w jakim pracujesz w swojej strefie komfortu. Dzięki temu Człowiek, który do Ciebie przychodzi, na zupełnie podświadomym poziomie, czuje, że jesteś dla niego – przynajmniej na tym etapie drogi – stworzony 😊
I pewnie nie raz i nie dwa miałeś do czynienia z sytuacjami, kiedy wybierałeś kogoś, dlatego, że „było widać”, że się na tym zna… że Ci pomoże… że można mu zaufać… Może widziałeś takie sytuacje u kogoś innego, a może pamiętasz, że ktoś w ten sposób wybrał Ciebie (bo emanowałeś pewnością).
Pamiętam, jak jeszcze lata temu przyjechałam na spotkanie handlowe dotyczące cyklu szkoleń dla kadry kierowniczej z zakresu coachingu. Miałam na nie zarezerwowane 1,5 godziny. Po 45 minutach dyrektorka HR, która ze mną na tym spotkaniu była, zaproponowała, że skoro już tu jestem (a miałam do nich ponad 300 km), to od razu mogłabym się spotkać z wybranymi Uczestnikami. Zerknęłam na zegarek i powiedziałam, że to dobry pomysł, w końcu mamy jeszcze 45 minut i chętnie poznam perspektywę Uczestników. Dyrektorka HR z lekką konsternacją wyjaśniła, że miała na myśli spotkania 1×1 i że to może potrwać do końca dnia pracy… i że naprawdę liczy na to, że jednak mam czas. Tutaj ja zgłupiałam, bo to było nasze pierwsze spotkanie. Oni jeszcze nawet nie widzieli oferty.
Moim celem na to spotkanie było ich poznać i zebrać informacje, co potrzebują i na ile ja umiem im wyjść naprzeciw i chcę z nimi pracować. Czy spotkania 1×1 były dla mnie zaskoczeniem? Normalnie nie… ale na takim etapie rozmów wydawały mi się marnotrawstwem głównie ich czasu. Przecież jeszcze nawet nie wiadomo, czy będziemy ze sobą pracować. Ja na miejscu Uczestników, gdybym miała się spotykać z każdym potencjalnym trenerem, który może kiedyś będzie prowadził szkolenie dla mnie, dostałabym szału. Miałabym poczucie, że mi to bezsensownie wchodzi w czas pracy i że nie mam miejsca na robienie tego, co jest ważne. Szybko sobie ułożyłam to w głowie i mi wyszło, że to jest świetny sposób na to, żeby Uczestników do szkolenia zniechęcić już na dzień dobry.
Delikatnie zaczęłam się dzielić swoimi obawami i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu dyrektorka HR powiedziała mi, że Uczestnicy mają się spotkać z ostatecznym trenerem, a ona już zdecydowała, że to ja poprowadzę dla nich cały cykl rozwojowy. Jasne, że przy wycenie będę się musiała zamknąć w kwocie X, bo ona ma na to taki maksymalny budżet, ale liczy na to, że to nie będzie problem (nie był, bo budżet był racjonalny i hojny zarazem). Podjęła tę decyzję 45 minutach. Nie widząc oferty. Nie znając mnie wcześniej. Nie sprawdzając referencji. Tak po prostu. Postawiła wszystko na jedną kartę.
Nie zrozum mnie źle… oczywiście, że się ucieszyłam 😊 Jednocześnie ciekawość cały czas podpowiadała mi setki pytań 😉 Kiedy je zadałam, usłyszałam w odpowiedzi, że moja rozmówczyni po pierwszych pytaniach zorientowała się, że znam się na tym, co robię. Wiedziałam, o jakie problemy ją zapytać nawet kiedy ona nie miała ochoty się nimi dzielić. Dopytałam o strukturę i na tej bazie zadałam kilka dodatkowych pytań, które jej pokazały, że znam temat i dobrze orientuję się w ich środowisku nawet, kiedy jeszcze z nikim od nich nie rozmawiałam. Ponieważ nie miała wcześniej takich doświadczeń i do tej pory miała przekonanie, że zewnętrzni trenerzy uczą się na nich, dlatego w trakcie spotkania uznała, że nie ma ochoty marnować czasu na szereg kolejnych spotkań z potencjalnymi zewnętrznymi partnerami i wybiera do współpracy mnie.
Takie sytuacje nie zdarzały się zawsze, ale się zdarzały. Miały szansę zaistnieć właśnie dlatego, że druga strona czuła, że w tym co robię, czuję się jak ryba w wodzie… że jest to moja „strefa komfortu” (i zaraz do tego, czy rzeczywiście mowa o strefie komfortu).
W środowisku coachów, terapeutów, psychoterapeutów, naturopatów, czy uzdrowicieli zwykło się przyjmować, że możesz dojść do tego etapu na dwa sposoby. Albo się nauczysz – weźmiesz udział w tysiącach szkoleń, poznasz kolejne metody i ich aplikację w jakimś obszarze życia, przejdziesz przez setki superwizji i na końcu dostaniesz papier poświadczający, że już umiesz i możesz. Albo będziesz bazować na swojej historii i swoim doświadczeniu. W tym podejściu będziesz potrzebować bardziej umiejętnie podejść do tego, co Cię w życiu spotkało. Spojrzeć na to z dystansem i zbudować model, dzięki któremu będziesz mógł przeprowadzić innych z punktu początkowego ugrzęźnięcia, do sukcesu, którym Ty się obecnie cieszysz.
Każda z tych dróg jest OK. Każda może dać zamierzone efekty, bo każda prowadzi Cię do mistrzostwa w danej dziedzinie. I w jeden i w drugi sposób możesz mieć pewność, że to, co robisz – roisz dobrze i daje to Ludziom wartość.
Trudność polega na tym, że w każdej z tych dróg nie mówimy o strefie komfortu… Mówimy o strefie geniuszu. Mówimy o tym, w czym jesteś dobry. Na czym się świetnie znasz. W czym przejawiasz swoją „tajemną moc”, która dla Ciebie jest jak bułka z masłem i myślisz sobie „nic takiego, przecież wszyscy tak mają”, a tymczasem inni obserwując Ciebie w działaniu zbierają szczęki z podłogi.
I podejście związane z uczeniem się, jak i to, które stawia na osobistą historię i doświadczenie życiowe, wtłaczają strefę Twojego geniuszu w strefę komfortu. Jasne, że przy okazji ta duga się lekko poszerzy, ale… zazwyczaj naprawdę lekko. Poszerza się zazwyczaj właśnie o Twoją umiejętność nowych narzędzi, modeli, czy sposobów pomagania innym – tym, z którymi na co dzień pracujesz.
Jeśli znasz kogoś, kto ma świetne narzędzia i jak zaczyna z innymi pracować, to może dokonać cudów (przynajmniej z Twojej perspektywy), a kto do tej pory się zastanawia, dlaczego jego biznes nie rośnie… dlaczego nie może przebić jakiegoś pułapu i od dłuższego czasu biznesowo wciąż jest w tym samym miejscu, choć potrafi coraz lepiej Ludziom pomóc… to wiesz, o czym mówię.
Sęk w tym, że Twoje mistrzostwo w obszarze zastosowania narzędzi i Twoja pewność związana z tym, w jaki sposób z innym Człowiekiem będziesz pracować, lub jak wykorzystasz metodę X, czy też Y, nie są jedynymi, które Ludzie wyczuwają, decydując, na ile chcą z Tobą pracować. Są bardzo ważne. Oczywiście. Bez wiedzy i umiejętności w tym obszarze, nie mógłbyś robić tego, co z Ludźmi robisz, ale…
To kim jesteś krzyczy tak głośno, że nie słyszę co mówisz.
Ludzie – decydując się na pracę z Tobą – będą wyczuwać także, kim jesteś… jaki jesteś… co sobą reprezentujesz… szczególnie w obszarze życia, o którym chcą z Tobą rozmawiać i który chcą z Tobą wziąć na warsztat.
Stąd wśród coachów, terapeutów, psychoterapeutów, naturopatów, uzdrowicieli itp. pojawia się druga tendencja:
Polega ona na tym, by siebie „przepracować”. Myślenie, jakie się przy niej pojawia – oprócz chęci osobistego rozwoju – zakłada, że „skoro mam już umiejętności i wiedzę w zakresie prowadzenia Ludzi, to teraz jeszcze zostaje mi siebie zmienić:
tak, by szczególnie w tym obszarze życia, w którym chcę Ludziom pomagać, mogli wyczuwać, że jestem ich najlepszym wyborem”. Brzmi dobrze, prawda? W wielu obszarach nawet skutkuje dobrze, bo zazwyczaj wiąże się z Twoim samorozwojem. Kiedy prawdziwie się uwalniasz od tego, co Ci już nie służy, to rzeczywiście poszerza się Twoja strefa komfortu.
Pułapka tego podejścia polega jednak na tym, że Człowiek może w samorozwoju utknąć… i nawet tego nie zauważyć. Dzieje się to na różne sposoby, zazwyczaj jednak wiąże się z:
Zbytnia koncentracja (jedynie) na stanie wewnętrznym, przekonaniach, emocjach, realcjach ciała, osobistych blokadach, progrmacha rodzinnych, czy osobistej energetyce.
Za mało działań w zewnętrznej rzeczywistości. Za dużo myślenia życzeniowego. Przekonanie, że życiową zmianę można wprowadzić dopiero, gdy wewnętrz wszystko jest uzdroweione.
Złuda działania, ale bez życiowych efektów. Przekonanie, że przecież coś robię ze swoim życiem, bo np. jeżdżę na warsztaty, medytuję, uzdrawiam siebie, przechodzę przez wewnętrzne procesy itp.
W konsekwencji Człowiek jest w ciągłym kołowrotku, w którym nie w pełni wychodzi do świata, bo towarzyszy mu wewnętrzne przekonanie, że albo jeszcze nie czas, albo może to zrobić spójnie ze sobą dopiero jak sam już będzie na konkretnym etapie.
Po czym pozna, że to już? Zazwyczaj Ludzie utknięci w tym zaklętym kole, mówią coś w stylu „wykreuję sobie rzeczywistość”, „jak już w sobie wszystko zmienię w tym obszarze, to zewnętrze też się zmieni” itp. Takie podejście w stylu „zadzieje się samo, na skutek tego, co w sobie zrobię”.
Czasem się tak rzeczywiście zdarza… Szczególnie dotyczy to relacji z innymi Ludźmi, w których od jakiegoś czasu jesteśmy, bo kiedy prawdziwie (a nie tylko po wierzchu się zmieniasz), to zaczynasz inaczej reagować na drugiego Człowieka, więc jego reakcje w odpowiedzi na Ciebie też są inne. To natomiast – w czasie – zmienia dynamikę Waszych relacji.
Jednocześnie – szczególnie w obszarze biznesowym – może się zmienić niewiele. Trochę jak w opowieści jednej z Bohaterek Zdrowej Pełni. Na co dzień pracuje ona z Ludźmi, jako naturopata. Od lat ma swoich Klientów. Jedni polecają jej usługi innym i od lat „się to jakoś samo kręci”. Kiedy zaczęła przyglądać się sobie i temu, co chce zrealizować, to wyszło jej, że ma naprawdę ambitne plany. Do zrealizowania tych planów potrzebuje o wiele więcej pieniędzy, niż do tej pory kiedykolwiek zarabiała. Rozpoznała w sobie, że ma wiele programów, które jej sukces finansowy niweczą, więc ucieszyła się, bo uznała, że jak się od nich uwolni, to jej biznes zacznie kwitnąć. Była przeszczęśliwa, bo naprawdę kocha to, co robi. Jest w tym dobra. Wie, że pomaga Ludziom. Dostaje wiele informacji zwrotnych, jak życie innych się zmieniło na plus, po pracy z nią. Uznała wobec tego, że skoro pieniądze mogą do niej płynąć jeszcze szerszym strumieniem za to, że pomoże z dobrym skutkiem jeszcze większej ilości Ludzi, to tylko się cieszyć i korzystać (bo przecież korzystają obie strony). Napracowała się Dziewczyna solidnie. Namierzyła w sobie przeszkadzające programy i wzorce. Uwolniła się od nich… a dwa miesiące później zrezygnowana mówiła, że to na nic… że znowu jest w punkcie, że musi odłożyć plany na półkę, bo co prawda dużo już ze sobą zrobiła, ale nie wpłynęło to na ilość jej Klientów. Widocznie nie jest jej to pisane… Pytam ją zatem, co dokładnie zrobiła, aby tych Klientów – dokładnie tych, którym może najlepiej pomóc – zapukało do niej więcej. Zdziwiona (bo przecież już o tym opowiadała) zaczyna powtarzać, jakie programy namierzyła i od których się uwolniła. Pytam zatem raz jeszcze, jakie dokładnie zewnętrzne działania podjęła, aby nowi Klienci się o niej dowiedzieli, aby mogli nawzajem zweryfikować, że są dla siebie stworzeni, aby mogła rzeczywiście wyjść z ofertą do takiej grupy odbiorców, której może pomóc i z której nowi Klienci do niej przyjdą. Ona jednak nie rozumie pytania… Nawet po dopowiedzeniu, że tych działań mogą być setki: mogła się przecież gdzieś ogłosić, mogła wziąć udział jako prelegent w konkretnym wydarzeniu skierowanym do jej grupy odbiorców, mogła postawić na social media, albo na content tworzony na dłużej, mogła skorzystać z reklamy, mogła… No właśnie mogła wiele rzeczy, ale jednak ona jest najbardziej zdziwiona tym, że ja w ogóle o to pytam. Przecież fakt, że uzdrowiła w sobie wiele kwestii powinien sam sprawić, że zmieni się jej zewnętrze. Skoro się tak nie dzieje, to znaczy, że jeszcze nie do wszystkiego dotarła i już jej trochę opadają ręce, bo nie wie, gdzie jeszcze szukać i co jeszcze u siebie zmienić, aby się w końcu w zewnętrzu zadziało tak, jak ona marzy.
Brak podejmowania strategicznych działań w zewnętrzu jest trochę, jak myślenie, że chcę schudnąć, ale nie mogą pójść na siłownię, o jeszcze źle wyglądam… dlatego jeszcze trochę poczekam i w domu poćwiczę… a jak już schudnę, to wówczas pójdę na siłownię, bo przynajmniej wstydu nie będzie się wówczas pokazać… Dla większości Ludzi to jest pułapka. Ani nie chudną, ani nie ćwiczą, ani nigdy nie trafiają na siłownię.
Z Twoim biznesem jest tak samo. Koncentracja jedynie na wnętrzu Ciebie, bez przemyślanego działania w zewnętrzu, nie zadziała, bo biznesy w dużej mierze kierują się zewnętrznymi prawami i są mocno zakorzenione w zewnętrznej rzeczywistości. Jasne, że sama koncentracja na wnętrzu i samorozwoju może usprawnić wiele kwestii. W opowieści kobiety, o której pisałam wyżej, okazało się, że rzeczywiście miała więcej Klientów (nawet bez akcji marketingow0-sprzedażowych), z niektórymi nawet umówiła się na lekko wyższą stawkę niż do tej pory. Jednak spektrum tego, co się samo zadziało, nie było takie, by mogła sobie pozwolić finansowo na realizację własnych, tych ambitnych, planów.
Druga pułapka koncentracji jedynie na wnętrzu, polega na tym, że – szczególnie jeśli idziesz ścieżką wewnętrznej transformacji bazującej na rzeczywistej, głębokiej zmianie – możesz zacząć się „odrealniać” (przynajmniej z perspektywy innych Ludzi).
Ludzie mówią o tym procesie zazwyczaj tak, że w czasie zyskują coraz więcej wewnętrznego spokoju, wyciszenia i neutralności. Jest im dobrze. Ich życie jest lepsze. Sytuacje zewnętrzne się nie zmieniły, ale oni w nich zaczęli lepiej funkcjonować.
Inna z Bohaterek Zdrowej Pełni powiedziała o tym dosadniej i brzmiało to plus minus tak: „dwa lata temu byłam w czarnej dupie. Teraz wiele w sobie zmieniłam. Jest mi ze sobą dobrze. Mam dużo więcej zasobów. Ale jak patrzę na sytuację życiową, w której jestem, to wciąż jestem w czarnej dupie… po prostu dobrze się w niej urządziłam”.
Gdy nie zaczynasz równolegle działać w zewnętrzu, to czasem przemieniasz się w pustelnika medytującego w swojej jaskini. Wszystko, czego doświadczasz dzieje się w Twoim wnętrzu. I o ile kierunek sam w sobie jest jak najbardziej OK i odzwierciedla wiele z tego, czego rzeczywiście doświadczasz, jak i z tego, czym tzw. rzeczywistość jest… o tyle bez realnych, zewnętrznych działań brakuje Ci życiowego testu, który precyzyjnie pokazałby Ci, co już dobrze funkcjonuje oraz gdzie jeszcze potrzebujesz więcej uwagi lub wewnętrznej pracy, by zewnętrzne działania były dla Ciebie jeszcze łatwiejsze i by przynosiły lepszy efekt.
Bywa też tak, że stawiając na wewnętrzną przemianę, nawet nie wiesz kiedy wpadasz w letarg, w którym to jest Ci po prostu dobrze i nie musisz nic zewnętrznie zmieniać, bo przecież masz spokój, neutralność i komfort sam ze sobą – nieważne w jakiej sytuacji zewnętrznej jesteś.
Dodatkowo, kiedy działasz jak ten pustelnik z jaskini, to czasem możesz być przez innych w ten sposób odbierany. Może się okazać, że mijasz się z tymi, którym możesz najbardziej pomóc, dlatego, że nie rozumieją Twojego przekazu. Trudno jest natomiast mówić językiem zrozumiałym dla Twoich odbiorców, kiedy nie weryfikujesz w zewnętrzu, jaki ten język i zrozumienie rzeczywiście są…
Gdy rozmawiałam jakiś czas temu z trenerem prowadzącym szkolenia dla coachów, to mocno nie zgadzał się on z takim podejściem. Zgodził się z moim rozumieniem, czym jest strefa geniuszu. Przejawiał dość klasyczne podejście do strefy komfortu. Na bazie tego twierdził, że aby odnieść sukces biznesowy pomagając innym Ludziom trzeba poszerzać swoją strefę komfortu pozostając cały czas w strefie geniuszu. Nawet mi to narysował i wyglądało to tak:
I w sumie mogłabym już więcej nic na ten temat nie pisać, bo z rysunku widać jasno i wyraźnie, że takie działanie (w kontekście tego tekstu jest to tym samym co dominująca koncentracja na wnętrzu) prowadzi do tego, że sukces odnosisz tam, gdzie masz część wspólną obu tych stref, a jest to obszar o wiele mniejszy niż którakolwiek z tych stref, więc albo masz duuuuużo mniejszy sukces, niż Twój potencjał na to pozwala, albo na większy sukces musisz pracować latami (lub dłużej), bo poszerzanie strefy komfortu jest zazwyczaj bardzo czasochłonnym zajęciem.
Niektórzy – chcąc twardo stąpać po ziemi – stawiają na zewnętrzne działania. Rozpoznali już wcześniej, że środowisko biznesowe kieruje się swoimi prawami. Chcą odnieść sukces, więc postanawiają zagrać w tę grę. Chcą poznać reguły. Zagrać. I wygrać.
Biorą udział zatem w seminariach biznesowych. Uczą się taktyk marketingowych, technik sprzedaży, systemów do automatyzacji biznesu itp. Wdrażają coraz to nowe myki, które mają sprawić, że ich biznes rozkwitnie, a tymczasem… owszem czasem widzą różnicę; zazwyczaj jednak okupują to długą, ciężką pracą.
Pamiętam historię jednego mężczyzny, który jak do mnie przyszedł, to powiedział, że wcześniej pracował jako menadżer wysokiego szczebla. Wiele kwestii mu nie pasowało. Miał stresującą pracę. Rozpoznał, że ze swoim doświadczeniem, wiedzą i umiejętnościami spokojnie może pracować dla wielu film, jako zewnętrzny konsultant. Jak pomyślał – tak zrobił. Trzy lata później twierdził, że to był najgłupszy ruch w jego życiu, bo zmienił jednego upierdliwego szefa na kilkunastu. Chciał mieć wolność, a tymczasem pracował dużo dłużej, niż w którejkolwiek ze swoich wcześniejszych prac. Towarzyszyła mu ciągła niepewność, bo nie wiedział, czy firmy, z którymi rozmawiał, zdecydują się na jego usługi, czy też nie, a jeśli się zdecydują, to jak rzeczywiście będzie wyglądać dany projekt na żywo i w realizacji. Nie mówiąc o tym, że działania sprzedażowe rujnowały mu spokój. Musiał poświęcać na nie ogrom czasu, a tylko część z nich była skuteczna. Dlatego miał poczucie, że żyje w sinusoidzie. Najpierw koncentruje się na sprzedaży, po czym realizuje projekty. Kiedy te się kończą, to kończą się jego przychody i znowu przez jakiś czas (który zżera mu górkę finansową) koncentruje się na sprzedaży, żeby później zająć się realizacją… i tak w kółko.
„Droga na zewnątrz”, która często prowadzi coachów, terapeutów, psychoterapeutów, naturopatów, konsultantów, czy uzdrowicieli na manowce zazwyczaj przejawia się w:
Bagatelizowanie wewnętrznynch ograniczeń i brak świadomości niewidzialnych scenariuszy, które niszczą Twoje plany działania.
Ciągłe wyznaczanie celów i zadań oraz próby realizowania ich za wszelką cenę. Brak transformacji wewnętrznej i realizownie planów w oparciu o ograniczające przekonania lub przytłaczające emocje.
Jak w kawale, gdzie Kowalski biega po budowie z pustą taczką, a na pytanie kierownika "co też robi?" odpowiada: "taki zapierdol, że nie ma kiedy taczki załadować".
Skąd wiesz, że wpadłeś w tę pułapkę? To bardzo proste. Jeśli podejmujesz działania zewnętrzne i wiąże się to z ogromem Twojej pracy, a efekty absolutnie nie usprawiedliwiają włożonego wysiłku, to znaczy, że jakieś niewidzialne scenariusze (sterowane przez programy zapisane w Twoim wnętrzu) pociągają za sznurki.
Dlatego nie ma znaczenia, co zrobisz więcej w zewnętrzu. Jeśli robiłeś to 34 razy do tej pory, to kiedy zrobisz to po raz 35 (nawet jeśli zrobisz to mocniej, lub szybciej, albo dokładniej), nie licz na to, że będziesz mieć inny efekt, niż we wcześniejszych przypadkach.
Jeśli przykładowo nosisz w sobie zapis programu „ma być trudno”, to wszystko czego się będziesz dotykał – będzie trudne.
Jeśli idzie z Tobą przez życie program „nie zasługuję na pieniądze”, to nieważne, jak dobrze nauczysz się negocjować, bo nawet jeśli zaczniesz negocjować wyższe stawki, wygenerujesz sytuacje, w których tych pieniędzy mieć nie będziesz…
Takie przykłady można by mnożyć, ale myślę, że już słyszysz o co chodzi.
Nadmierna koncentracja na zewnętrzu bez rozpoznania tego, z czym w środku startujesz powoduje nie tylko to, że niewidzialne scenariusze (nawet takie, których bardzo nie chcesz) rozgrywają się w Twoim życiu i biznesie.
Brak wejrzenia w siebie i dobrej znajomości siebie powoduje, że możesz być podatny na „świecidełka”. Oznacza to, że możesz w biznesie podążać za modą, aktualnym trendem, nowinką itp. Zamiast strategicznie koncentrować się na tym, co będzie biznes rozwijać spójnie z Tobą, skaczesz z kwiatka na kwiatek, przez co żadne z wprowadzanych działań nie przynosi takiego efektu, jakby mogło.
Czasem okazuje się także, że zmieniasz kwiatek na inny, dlatego, że najzwyczajniej nie widzisz siebie w takiej roli, jaką wymusza na Tobie zastosowanie konkretnej taktyki biznesowej.
Trudno się dziwić, że część coachów, trenerów, terapeutów, psychoterapeutów, naturopatów, czy uzdrowicieli wpada w taką pułapkę. Aby zbudować spójną ze sobą strategię biznesowego działania, trzeba być w dobrym kontakcie ze sobą właśnie. Trzeba znać swoje Wielkie PO CO, wewnętrzne zasoby i bolączki. Trzeba wiedzieć, jakie zewnętrzne działania są dla kogoś naturalne, a w których będzie mu mocno nie po drodze. Idealnie jest też wiedzieć, jakie wewnętrzne programy mogą torpedować zewnętrzne działania i mieć narzędzia, by się od wewnętrznych obciążeń uwolnić.
To właśnie z tych powodów program „Moja Droga do Zdrowej Pełni” stawia na jedno i na drugie równolegle. Rozpoznajesz siebie i uwalniasz się od wewnętrznych zapisów, które rujnowały Twój sukces. Jednocześnie działasz w zewnętrzu rozwijając swój biznes związany z pomaganiem innym. To powoduje, że zmieniasz dla siebie definicję strefy komfortu.
„Normalnie” o strefie komfortu myśli się w ujęciu stanu, w którym robisz powtarzalne rzeczy, które już znasz, w których jakoś funkcjonujesz i które jakoś działają. Mogą być to rzeczy, które lubisz, ale też takie, których nie lubisz i Ci przeszkadzają, ale są wygodne (bo znajome). Robienie czegoś innego zaburzałoby względną równowagę i wewnętrzny komfort. Ten komfort wcale nie musi się wiązać z satysfakcją… Bardzo często wiąże się on z poczuciem bezpieczeństwa, a wiadomo, że w tym obszarze często „lepszy diabeł znany, niż nieznany”. Nic dziwnego, że w takim ujęciu, „wychodzenie ze strefy komfortu” jest procesem długotrwałym i narażonym na liczne, życiowe czkawki.
Tymczasem sięgając po narzędzia Zdrowej Pełni, z procesu na proces, zaczynasz zauważać, że komfort „niesiesz ze sobą”. Nie ważne, czy spotykasz się z nowym, wymagającym Klientem… jedziesz piątą dobę karawaną przez Saharę i śpisz na piachu pod sfilcowaną derką w szczękającym zimnie… nurkujesz w ciąży na głębokości 50… zupełnie sama i niespodziewanie prowadzisz imprezę urodzinową dla 30tki dzieciaków, bo animatorzy nawalili, a przecież nie zostawisz swojej pociechy (i przedszkolno-rodzinnej zgrai małych Ludzi) ot tak, bez niczego… tworzysz nową strategię biznesową, która ma Ci zapewnić możliwość realizacji wszystkich Twoich planów, nawet w sytuacji, gdy ci co „się znają” powiedzieli, że „tak się nie robi”… Nie ważne w jakiej sytuacji jesteś zewnętrznie – czujesz wewnętrznie spokój i masz dostęp do zasobów, dzięki którym z nowymi, zewnętrznymi trudnościami możesz sobie poradzić łatwiej.
Ze sobą czujesz się komfortowo. Masz komfort w ciele, w sercu i w umyśle. Ten stan sprawia, że łatwiej – „z przewietrzoną głową” – realizujesz się w zewnętrzu. Spójnie ze sobą. W pełnej integracji.
I aby to drugie (patrz: Twoja realizacja w biznesowym zewnętrzu) było jeszcze łatwiejsze, to dostajesz system wsparcia i spotkania coachingu grupowego, dzięki którym łatwiej Ci wdrażać zewnętrzną, biznesową zmianę i łatwiej Ci dzięki temu sięgać po współmierne owoce Twoich życiowych działań
nastawienie na transformację wewnętrzną
Uwalniasz się od obciążeń, które do tej pory niewidocznie dla Ciebie, nadpisywały scenariusz Twojego życia, przez co zawsze było trudniej i gorzej, niż mogłoby być.
Korzystasz z wewnętrznych zasobów, jak spokój, wdzięczność, miłość itp. dzięki czemu w rżne aktywności wchodzisz na wyższych rejestrach. Możesz zacząć zauważać, że jest Ci najzwyczajniej w świecie ławiej 😉
Świadomie ęgasz po takie wewnętrzne procesy, które wspomagają realizację Twoich zewnętrznych planów.
nastawienie na działanie w zewnętrznej rzeczywistości
Określasz cele i plan działania oraz krok po kroku realizujesz zmianę także w Twoim biznesie (nie tylko w Twoim wnętrzu). Stale działasz w przemyślany sposób.
Podchodzisz strategicznie do swoich działań, dzieki czemu możesz zrealizować plan: 1 grupa odbiorców, 1 problem, 1 badanie marketingowe, 1 przesłanie, 1 strategia, 1 oferta, 1 test, 1 zestaw referencji
Nastawienie na zadowolenie i sukces Ludzi, z którymi pracujesz połączone z satysfakcją finansową. Robisz, co kochasz i dobrze na tym zarabiasz.
To wszystko (i więcej) możesz mieć uczestnicząc w programie: „Moja Droga do Zdrowej Pełni„. Oczywiście nie musisz z tego korzystać, ale jeśli chcesz rozwijać siebie jednocześnie rozwijając swój boznes nastawiony na pomaganie innym, to zdecydowanie warto 😉
Daj znać w komentarzach na dole, czy zdazyło Ci się wpaść, w którąś z powszechnych wśród terapeutów, coachów i uzdrowicieli, pułapek… Napisz też, jak się to skończyło.
Zapraszam Cię do zabawy otwierającej oczy z kartami Osho Zen 🙂 Wylosowana karta, może pomóc Ci zobaczyć, co towarzyszy Ci obecnie w życiu (ogólnie lub w wybranym przez Ciebie temacie).
Oczywiście możesz powiedzieć, że opis kart pasuje do każdej sytuacji i każdego człowieka. Może i tak jest… Jednak refleksja nad tu i teraz jest Twoim wyborem, a wnioski są tylko i wyłącznie Twoje.
Zaufaj intuicji 😉 i upewnij się, że nie wypierasz treści, których nie chcesz usłyszeć.
Jest coś, co chętnie zobaczysz opisane na blogu?
Ucieszysz się, kiedy w podcaście usłyszysz o czymś konkretnym?
Nic prostszego 😄
Napisz o tym czyżykowi i poczekaj chwilę na podcastową lub blogową odpowiedź 😘
Każdy biznes rządzi się swoimi prawami… W większości przypadków te prawa są dość podobne, ale biznesy związane z pomaganiem innym są kategorią samą w sobie. Kiedy zebrać doświadczenia coachów, terapeutów, psychoterapeutów, naturopatów, masażystów, uzdrowicieli itp. i zweryfikować wspólne wzorce, które powodują, że Ludzie prowadzący te biznesy odnoszą oniemiający sukces, albo z hukiem obijają cztery litery od dna zwanego porażką, to okaże się, że widać tutaj powtarzającą się prawidłowość…
Ponieważ biznesy związane z pomaganiem innym mocno bazują na kontakcie międzyludzkim, to zwykło się przyjmować, że aby być dobrym coachem, terapeutą, psychoterapeutą, naturopatą, uzdrowicielem itp. potrzebujesz mieć obszar, w jakim pracujesz w swojej strefie komfortu. Dzięki temu Człowiek, który do Ciebie przychodzi, na zupełnie podświadomym poziomie, czuje, że jesteś dla niego – przynajmniej na tym etapie drogi – stworzony 😊
I pewnie nie raz i nie dwa miałeś do czynienia z sytuacjami, kiedy wybierałeś kogoś, dlatego, że „było widać”, że się na tym zna… że Ci pomoże… że można mu zaufać… Może widziałeś takie sytuacje u kogoś innego, a może pamiętasz, że ktoś w ten sposób wybrał Ciebie (bo emanowałeś pewnością).
Pamiętam, jak jeszcze lata temu przyjechałam na spotkanie handlowe dotyczące cyklu szkoleń dla kadry kierowniczej z zakresu coachingu. Miałam na nie zarezerwowane 1,5 godziny. Po 45 minutach dyrektorka HR, która ze mną na tym spotkaniu była, zaproponowała, że skoro już tu jestem (a miałam do nich ponad 300 km), to od razu mogłabym się spotkać z wybranymi Uczestnikami. Zerknęłam na zegarek i powiedziałam, że to dobry pomysł, w końcu mamy jeszcze 45 minut i chętnie poznam perspektywę Uczestników. Dyrektorka HR z lekką konsternacją wyjaśniła, że miała na myśli spotkania 1×1 i że to może potrwać do końca dnia pracy… i że naprawdę liczy na to, że jednak mam czas. Tutaj ja zgłupiałam, bo to było nasze pierwsze spotkanie. Oni jeszcze nawet nie widzieli oferty.
Moim celem na to spotkanie było ich poznać i zebrać informacje, co potrzebują i na ile ja umiem im wyjść naprzeciw i chcę z nimi pracować. Czy spotkania 1×1 były dla mnie zaskoczeniem? Normalnie nie… ale na takim etapie rozmów wydawały mi się marnotrawstwem głównie ich czasu. Przecież jeszcze nawet nie wiadomo, czy będziemy ze sobą pracować. Ja na miejscu Uczestników, gdybym miała się spotykać z każdym potencjalnym trenerem, który może kiedyś będzie prowadził szkolenie dla mnie, dostałabym szału. Miałabym poczucie, że mi to bezsensownie wchodzi w czas pracy i że nie mam miejsca na robienie tego, co jest ważne. Szybko sobie ułożyłam to w głowie i mi wyszło, że to jest świetny sposób na to, żeby Uczestników do szkolenia zniechęcić już na dzień dobry.
Delikatnie zaczęłam się dzielić swoimi obawami i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu dyrektorka HR powiedziała mi, że Uczestnicy mają się spotkać z ostatecznym trenerem, a ona już zdecydowała, że to ja poprowadzę dla nich cały cykl rozwojowy. Jasne, że przy wycenie będę się musiała zamknąć w kwocie X, bo ona ma na to taki maksymalny budżet, ale liczy na to, że to nie będzie problem (nie był, bo budżet był racjonalny i hojny zarazem). Podjęła tę decyzję 45 minutach. Nie widząc oferty. Nie znając mnie wcześniej. Nie sprawdzając referencji. Tak po prostu. Postawiła wszystko na jedną kartę.
Nie zrozum mnie źle… oczywiście, że się ucieszyłam 😊 Jednocześnie ciekawość cały czas podpowiadała mi setki pytań 😉 Kiedy je zadałam, usłyszałam w odpowiedzi, że moja rozmówczyni po pierwszych pytaniach zorientowała się, że znam się na tym, co robię. Wiedziałam, o jakie problemy ją zapytać nawet kiedy ona nie miała ochoty się nimi dzielić. Dopytałam o strukturę i na tej bazie zadałam kilka dodatkowych pytań, które jej pokazały, że znam temat i dobrze orientuję się w ich środowisku nawet, kiedy jeszcze z nikim od nich nie rozmawiałam. Ponieważ nie miała wcześniej takich doświadczeń i do tej pory miała przekonanie, że zewnętrzni trenerzy uczą się na nich, dlatego w trakcie spotkania uznała, że nie ma ochoty marnować czasu na szereg kolejnych spotkań z potencjalnymi zewnętrznymi partnerami i wybiera do współpracy mnie.
Takie sytuacje nie zdarzały się zawsze, ale się zdarzały. Miały szansę zaistnieć właśnie dlatego, że druga strona czuła, że w tym co robię, czuję się jak ryba w wodzie… że jest to moja „strefa komfortu” (i zaraz do tego, czy rzeczywiście mowa o strefie komfortu).
W środowisku coachów, terapeutów, psychoterapeutów, naturopatów, czy uzdrowicieli zwykło się przyjmować, że możesz dojść do tego etapu na dwa sposoby. Albo się nauczysz – weźmiesz udział w tysiącach szkoleń, poznasz kolejne metody i ich aplikację w jakimś obszarze życia, przejdziesz przez setki superwizji i na końcu dostaniesz papier poświadczający, że już umiesz i możesz. Albo będziesz bazować na swojej historii i swoim doświadczeniu. W tym podejściu będziesz potrzebować bardziej umiejętnie podejść do tego, co Cię w życiu spotkało. Spojrzeć na to z dystansem i zbudować model, dzięki któremu będziesz mógł przeprowadzić innych z punktu początkowego ugrzęźnięcia, do sukcesu, którym Ty się obecnie cieszysz.
Każda z tych dróg jest OK. Każda może dać zamierzone efekty, bo każda prowadzi Cię do mistrzostwa w danej dziedzinie. I w jeden i w drugi sposób możesz mieć pewność, że to, co robisz – roisz dobrze i daje to Ludziom wartość.
Trudność polega na tym, że w każdej z tych dróg nie mówimy o strefie komfortu… Mówimy o strefie geniuszu. Mówimy o tym, w czym jesteś dobry. Na czym się świetnie znasz. W czym przejawiasz swoją „tajemną moc”, która dla Ciebie jest jak bułka z masłem i myślisz sobie „nic takiego, przecież wszyscy tak mają”, a tymczasem inni obserwując Ciebie w działaniu zbierają szczęki z podłogi.
I podejście związane z uczeniem się, jak i to, które stawia na osobistą historię i doświadczenie życiowe, wtłaczają strefę Twojego geniuszu w strefę komfortu. Jasne, że przy okazji ta duga się lekko poszerzy, ale… zazwyczaj naprawdę lekko. Poszerza się zazwyczaj właśnie o Twoją umiejętność nowych narzędzi, modeli, czy sposobów pomagania innym – tym, z którymi na co dzień pracujesz.
Jeśli znasz kogoś, kto ma świetne narzędzia i jak zaczyna z innymi pracować, to może dokonać cudów (przynajmniej z Twojej perspektywy), a kto do tej pory się zastanawia, dlaczego jego biznes nie rośnie… dlaczego nie może przebić jakiegoś pułapu i od dłuższego czasu biznesowo wciąż jest w tym samym miejscu, choć potrafi coraz lepiej Ludziom pomóc… to wiesz, o czym mówię.
Sęk w tym, że Twoje mistrzostwo w obszarze zastosowania narzędzi i Twoja pewność związana z tym, w jaki sposób z innym Człowiekiem będziesz pracować, lub jak wykorzystasz metodę X, czy też Y, nie są jedynymi, które Ludzie wyczuwają, decydując, na ile chcą z Tobą pracować. Są bardzo ważne. Oczywiście. Bez wiedzy i umiejętności w tym obszarze, nie mógłbyś robić tego, co z Ludźmi robisz, ale…
To kim jesteś krzyczy tak głośno, że nie słyszę co mówisz.
Ludzie – decydując się na pracę z Tobą – będą wyczuwać także, kim jesteś… jaki jesteś… co sobą reprezentujesz… szczególnie w obszarze życia, o którym chcą z Tobą rozmawiać i który chcą z Tobą wziąć na warsztat.
Stąd wśród coachów, terapeutów, psychoterapeutów, naturopatów, uzdrowicieli itp. pojawia się druga tendencja:
Polega ona na tym, by siebie „przepracować”. Myślenie, jakie się przy niej pojawia – oprócz chęci osobistego rozwoju – zakłada, że „skoro mam już umiejętności i wiedzę w zakresie prowadzenia Ludzi, to teraz jeszcze zostaje mi siebie zmienić:
tak, by szczególnie w tym obszarze życia, w którym chcę Ludziom pomagać, mogli wyczuwać, że jestem ich najlepszym wyborem”. Brzmi dobrze, prawda? W wielu obszarach nawet skutkuje dobrze, bo zazwyczaj wiąże się z Twoim samorozwojem. Kiedy prawdziwie się uwalniasz od tego, co Ci już nie służy, to rzeczywiście poszerza się Twoja strefa komfortu.
Pułapka tego podejścia polega jednak na tym, że Człowiek może w samorozwoju utknąć… i nawet tego nie zauważyć. Dzieje się to na różne sposoby, zazwyczaj jednak wiąże się z:
Zbytnia koncentracja (jedynie) na stanie wewnętrznym, przekonaniach, emocjach, realcjach ciała, osobistych blokadach, progrmacha rodzinnych, czy osobistej energetyce.
Za mało działań w zewnętrznej rzeczywistości. Za dużo myślenia życzeniowego. Przekonanie, że życiową zmianę można wprowadzić dopiero, gdy wewnętrz wszystko jest uzdroweione.
Złuda działania, ale bez życiowych efektów. Przekonanie, że przecież coś robię ze swoim życiem, bo np. jeżdżę na warsztaty, medytuję, uzdrawiam siebie, przechodzę przez wewnętrzne procesy itp.
W konsekwencji Człowiek jest w ciągłym kołowrotku, w którym nie w pełni wychodzi do świata, bo towarzyszy mu wewnętrzne przekonanie, że albo jeszcze nie czas, albo może to zrobić spójnie ze sobą dopiero jak sam już będzie na konkretnym etapie.
Po czym pozna, że to już? Zazwyczaj Ludzie utknięci w tym zaklętym kole, mówią coś w stylu „wykreuję sobie rzeczywistość”, „jak już w sobie wszystko zmienię w tym obszarze, to zewnętrze też się zmieni” itp. Takie podejście w stylu „zadzieje się samo, na skutek tego, co w sobie zrobię”.
Czasem się tak rzeczywiście zdarza… Szczególnie dotyczy to relacji z innymi Ludźmi, w których od jakiegoś czasu jesteśmy, bo kiedy prawdziwie (a nie tylko po wierzchu się zmieniasz), to zaczynasz inaczej reagować na drugiego Człowieka, więc jego reakcje w odpowiedzi na Ciebie też są inne. To natomiast – w czasie – zmienia dynamikę Waszych relacji.
Jednocześnie – szczególnie w obszarze biznesowym – może się zmienić niewiele. Trochę jak w opowieści jednej z Bohaterek Zdrowej Pełni. Na co dzień pracuje ona z Ludźmi, jako naturopata. Od lat ma swoich Klientów. Jedni polecają jej usługi innym i od lat „się to jakoś samo kręci”. Kiedy zaczęła przyglądać się sobie i temu, co chce zrealizować, to wyszło jej, że ma naprawdę ambitne plany. Do zrealizowania tych planów potrzebuje o wiele więcej pieniędzy, niż do tej pory kiedykolwiek zarabiała. Rozpoznała w sobie, że ma wiele programów, które jej sukces finansowy niweczą, więc ucieszyła się, bo uznała, że jak się od nich uwolni, to jej biznes zacznie kwitnąć. Była przeszczęśliwa, bo naprawdę kocha to, co robi. Jest w tym dobra. Wie, że pomaga Ludziom. Dostaje wiele informacji zwrotnych, jak życie innych się zmieniło na plus, po pracy z nią. Uznała wobec tego, że skoro pieniądze mogą do niej płynąć jeszcze szerszym strumieniem za to, że pomoże z dobrym skutkiem jeszcze większej ilości Ludzi, to tylko się cieszyć i korzystać (bo przecież korzystają obie strony). Napracowała się Dziewczyna solidnie. Namierzyła w sobie przeszkadzające programy i wzorce. Uwolniła się od nich… a dwa miesiące później zrezygnowana mówiła, że to na nic… że znowu jest w punkcie, że musi odłożyć plany na półkę, bo co prawda dużo już ze sobą zrobiła, ale nie wpłynęło to na ilość jej Klientów. Widocznie nie jest jej to pisane… Pytam ją zatem, co dokładnie zrobiła, aby tych Klientów – dokładnie tych, którym może najlepiej pomóc – zapukało do niej więcej. Zdziwiona (bo przecież już o tym opowiadała) zaczyna powtarzać, jakie programy namierzyła i od których się uwolniła. Pytam zatem raz jeszcze, jakie dokładnie zewnętrzne działania podjęła, aby nowi Klienci się o niej dowiedzieli, aby mogli nawzajem zweryfikować, że są dla siebie stworzeni, aby mogła rzeczywiście wyjść z ofertą do takiej grupy odbiorców, której może pomóc i z której nowi Klienci do niej przyjdą. Ona jednak nie rozumie pytania… Nawet po dopowiedzeniu, że tych działań mogą być setki: mogła się przecież gdzieś ogłosić, mogła wziąć udział jako prelegent w konkretnym wydarzeniu skierowanym do jej grupy odbiorców, mogła postawić na social media, albo na content tworzony na dłużej, mogła skorzystać z reklamy, mogła… No właśnie mogła wiele rzeczy, ale jednak ona jest najbardziej zdziwiona tym, że ja w ogóle o to pytam. Przecież fakt, że uzdrowiła w sobie wiele kwestii powinien sam sprawić, że zmieni się jej zewnętrze. Skoro się tak nie dzieje, to znaczy, że jeszcze nie do wszystkiego dotarła i już jej trochę opadają ręce, bo nie wie, gdzie jeszcze szukać i co jeszcze u siebie zmienić, aby się w końcu w zewnętrzu zadziało tak, jak ona marzy.
Brak podejmowania strategicznych działań w zewnętrzu jest trochę, jak myślenie, że chcę schudnąć, ale nie mogą pójść na siłownię, o jeszcze źle wyglądam… dlatego jeszcze trochę poczekam i w domu poćwiczę… a jak już schudnę, to wówczas pójdę na siłownię, bo przynajmniej wstydu nie będzie się wówczas pokazać… Dla większości Ludzi to jest pułapka. Ani nie chudną, ani nie ćwiczą, ani nigdy nie trafiają na siłownię.
Z Twoim biznesem jest tak samo. Koncentracja jedynie na wnętrzu Ciebie, bez przemyślanego działania w zewnętrzu, nie zadziała, bo biznesy w dużej mierze kierują się zewnętrznymi prawami i są mocno zakorzenione w zewnętrznej rzeczywistości. Jasne, że sama koncentracja na wnętrzu i samorozwoju może usprawnić wiele kwestii. W opowieści kobiety, o której pisałam wyżej, okazało się, że rzeczywiście miała więcej Klientów (nawet bez akcji marketingow0-sprzedażowych), z niektórymi nawet umówiła się na lekko wyższą stawkę niż do tej pory. Jednak spektrum tego, co się samo zadziało, nie było takie, by mogła sobie pozwolić finansowo na realizację własnych, tych ambitnych, planów.
Druga pułapka koncentracji jedynie na wnętrzu, polega na tym, że – szczególnie jeśli idziesz ścieżką wewnętrznej transformacji bazującej na rzeczywistej, głębokiej zmianie – możesz zacząć się „odrealniać” (przynajmniej z perspektywy innych Ludzi).
Ludzie mówią o tym procesie zazwyczaj tak, że w czasie zyskują coraz więcej wewnętrznego spokoju, wyciszenia i neutralności. Jest im dobrze. Ich życie jest lepsze. Sytuacje zewnętrzne się nie zmieniły, ale oni w nich zaczęli lepiej funkcjonować.
Inna z Bohaterek Zdrowej Pełni powiedziała o tym dosadniej i brzmiało to plus minus tak: „dwa lata temu byłam w czarnej dupie. Teraz wiele w sobie zmieniłam. Jest mi ze sobą dobrze. Mam dużo więcej zasobów. Ale jak patrzę na sytuację życiową, w której jestem, to wciąż jestem w czarnej dupie… po prostu dobrze się w niej urządziłam”.
Gdy nie zaczynasz równolegle działać w zewnętrzu, to czasem przemieniasz się w pustelnika medytującego w swojej jaskini. Wszystko, czego doświadczasz dzieje się w Twoim wnętrzu. I o ile kierunek sam w sobie jest jak najbardziej OK i odzwierciedla wiele z tego, czego rzeczywiście doświadczasz, jak i z tego, czym tzw. rzeczywistość jest… o tyle bez realnych, zewnętrznych działań brakuje Ci życiowego testu, który precyzyjnie pokazałby Ci, co już dobrze funkcjonuje oraz gdzie jeszcze potrzebujesz więcej uwagi lub wewnętrznej pracy, by zewnętrzne działania były dla Ciebie jeszcze łatwiejsze i by przynosiły lepszy efekt.
Bywa też tak, że stawiając na wewnętrzną przemianę, nawet nie wiesz kiedy wpadasz w letarg, w którym to jest Ci po prostu dobrze i nie musisz nic zewnętrznie zmieniać, bo przecież masz spokój, neutralność i komfort sam ze sobą – nieważne w jakiej sytuacji zewnętrznej jesteś.
Dodatkowo, kiedy działasz jak ten pustelnik z jaskini, to czasem możesz być przez innych w ten sposób odbierany. Może się okazać, że mijasz się z tymi, którym możesz najbardziej pomóc, dlatego, że nie rozumieją Twojego przekazu. Trudno jest natomiast mówić językiem zrozumiałym dla Twoich odbiorców, kiedy nie weryfikujesz w zewnętrzu, jaki ten język i zrozumienie rzeczywiście są…
Gdy rozmawiałam jakiś czas temu z trenerem prowadzącym szkolenia dla coachów, to mocno nie zgadzał się on z takim podejściem. Zgodził się z moim rozumieniem, czym jest strefa geniuszu. Przejawiał dość klasyczne podejście do strefy komfortu. Na bazie tego twierdził, że aby odnieść sukces biznesowy pomagając innym Ludziom trzeba poszerzać swoją strefę komfortu pozostając cały czas w strefie geniuszu. Nawet mi to narysował i wyglądało to tak:
I w sumie mogłabym już więcej nic na ten temat nie pisać, bo z rysunku widać jasno i wyraźnie, że takie działanie (w kontekście tego tekstu jest to tym samym co dominująca koncentracja na wnętrzu) prowadzi do tego, że sukces odnosisz tam, gdzie masz część wspólną obu tych stref, a jest to obszar o wiele mniejszy niż którakolwiek z tych stref, więc albo masz duuuuużo mniejszy sukces, niż Twój potencjał na to pozwala, albo na większy sukces musisz pracować latami (lub dłużej), bo poszerzanie strefy komfortu jest zazwyczaj bardzo czasochłonnym zajęciem.
Niektórzy – chcąc twardo stąpać po ziemi – stawiają na zewnętrzne działania. Rozpoznali już wcześniej, że środowisko biznesowe kieruje się swoimi prawami. Chcą odnieść sukces, więc postanawiają zagrać w tę grę. Chcą poznać reguły. Zagrać. I wygrać.
Biorą udział zatem w seminariach biznesowych. Uczą się taktyk marketingowych, technik sprzedaży, systemów do automatyzacji biznesu itp. Wdrażają coraz to nowe myki, które mają sprawić, że ich biznes rozkwitnie, a tymczasem… owszem czasem widzą różnicę; zazwyczaj jednak okupują to długą, ciężką pracą.
Pamiętam historię jednego mężczyzny, który jak do mnie przyszedł, to powiedział, że wcześniej pracował jako menadżer wysokiego szczebla. Wiele kwestii mu nie pasowało. Miał stresującą pracę. Rozpoznał, że ze swoim doświadczeniem, wiedzą i umiejętnościami spokojnie może pracować dla wielu film, jako zewnętrzny konsultant. Jak pomyślał – tak zrobił. Trzy lata później twierdził, że to był najgłupszy ruch w jego życiu, bo zmienił jednego upierdliwego szefa na kilkunastu. Chciał mieć wolność, a tymczasem pracował dużo dłużej, niż w którejkolwiek ze swoich wcześniejszych prac. Towarzyszyła mu ciągła niepewność, bo nie wiedział, czy firmy, z którymi rozmawiał, zdecydują się na jego usługi, czy też nie, a jeśli się zdecydują, to jak rzeczywiście będzie wyglądać dany projekt na żywo i w realizacji. Nie mówiąc o tym, że działania sprzedażowe rujnowały mu spokój. Musiał poświęcać na nie ogrom czasu, a tylko część z nich była skuteczna. Dlatego miał poczucie, że żyje w sinusoidzie. Najpierw koncentruje się na sprzedaży, po czym realizuje projekty. Kiedy te się kończą, to kończą się jego przychody i znowu przez jakiś czas (który zżera mu górkę finansową) koncentruje się na sprzedaży, żeby później zająć się realizacją… i tak w kółko.
„Droga na zewnątrz”, która często prowadzi coachów, terapeutów, psychoterapeutów, naturopatów, konsultantów, czy uzdrowicieli na manowce zazwyczaj przejawia się w:
Bagatelizowanie wewnętrznynch ograniczeń i brak świadomości niewidzialnych scenariuszy, które niszczą Twoje plany działania.
Ciągłe wyznaczanie celów i zadań oraz próby realizowania ich za wszelką cenę. Brak transformacji wewnętrznej i realizownie planów w oparciu o ograniczające przekonania lub przytłaczające emocje.
Jak w kawale, gdzie Kowalski biega po budowie z pustą taczką, a na pytanie kierownika "co też robi?" odpowiada: "taki zapierdol, że nie ma kiedy taczki załadować".
Skąd wiesz, że wpadłeś w tę pułapkę? To bardzo proste. Jeśli podejmujesz działania zewnętrzne i wiąże się to z ogromem Twojej pracy, a efekty absolutnie nie usprawiedliwiają włożonego wysiłku, to znaczy, że jakieś niewidzialne scenariusze (sterowane przez programy zapisane w Twoim wnętrzu) pociągają za sznurki.
Dlatego nie ma znaczenia, co zrobisz więcej w zewnętrzu. Jeśli robiłeś to 34 razy do tej pory, to kiedy zrobisz to po raz 35 (nawet jeśli zrobisz to mocniej, lub szybciej, albo dokładniej), nie licz na to, że będziesz mieć inny efekt, niż we wcześniejszych przypadkach.
Jeśli przykładowo nosisz w sobie zapis programu „ma być trudno”, to wszystko czego się będziesz dotykał – będzie trudne.
Jeśli idzie z Tobą przez życie program „nie zasługuję na pieniądze”, to nieważne, jak dobrze nauczysz się negocjować, bo nawet jeśli zaczniesz negocjować wyższe stawki, wygenerujesz sytuacje, w których tych pieniędzy mieć nie będziesz…
Takie przykłady można by mnożyć, ale myślę, że już słyszysz o co chodzi.
Nadmierna koncentracja na zewnętrzu bez rozpoznania tego, z czym w środku startujesz powoduje nie tylko to, że niewidzialne scenariusze (nawet takie, których bardzo nie chcesz) rozgrywają się w Twoim życiu i biznesie.
Brak wejrzenia w siebie i dobrej znajomości siebie powoduje, że możesz być podatny na „świecidełka”. Oznacza to, że możesz w biznesie podążać za modą, aktualnym trendem, nowinką itp. Zamiast strategicznie koncentrować się na tym, co będzie biznes rozwijać spójnie z Tobą, skaczesz z kwiatka na kwiatek, przez co żadne z wprowadzanych działań nie przynosi takiego efektu, jakby mogło.
Czasem okazuje się także, że zmieniasz kwiatek na inny, dlatego, że najzwyczajniej nie widzisz siebie w takiej roli, jaką wymusza na Tobie zastosowanie konkretnej taktyki biznesowej.
Trudno się dziwić, że część coachów, trenerów, terapeutów, psychoterapeutów, naturopatów, czy uzdrowicieli wpada w taką pułapkę. Aby zbudować spójną ze sobą strategię biznesowego działania, trzeba być w dobrym kontakcie ze sobą właśnie. Trzeba znać swoje Wielkie PO CO, wewnętrzne zasoby i bolączki. Trzeba wiedzieć, jakie zewnętrzne działania są dla kogoś naturalne, a w których będzie mu mocno nie po drodze. Idealnie jest też wiedzieć, jakie wewnętrzne programy mogą torpedować zewnętrzne działania i mieć narzędzia, by się od wewnętrznych obciążeń uwolnić.
To właśnie z tych powodów program „Moja Droga do Zdrowej Pełni” stawia na jedno i na drugie równolegle. Rozpoznajesz siebie i uwalniasz się od wewnętrznych zapisów, które rujnowały Twój sukces. Jednocześnie działasz w zewnętrzu rozwijając swój biznes związany z pomaganiem innym. To powoduje, że zmieniasz dla siebie definicję strefy komfortu.
„Normalnie” o strefie komfortu myśli się w ujęciu stanu, w którym robisz powtarzalne rzeczy, które już znasz, w których jakoś funkcjonujesz i które jakoś działają. Mogą być to rzeczy, które lubisz, ale też takie, których nie lubisz i Ci przeszkadzają, ale są wygodne (bo znajome). Robienie czegoś innego zaburzałoby względną równowagę i wewnętrzny komfort. Ten komfort wcale nie musi się wiązać z satysfakcją… Bardzo często wiąże się on z poczuciem bezpieczeństwa, a wiadomo, że w tym obszarze często „lepszy diabeł znany, niż nieznany”. Nic dziwnego, że w takim ujęciu, „wychodzenie ze strefy komfortu” jest procesem długotrwałym i narażonym na liczne, życiowe czkawki.
Tymczasem sięgając po narzędzia Zdrowej Pełni, z procesu na proces, zaczynasz zauważać, że komfort „niesiesz ze sobą”. Nie ważne, czy spotykasz się z nowym, wymagającym Klientem… jedziesz piątą dobę karawaną przez Saharę i śpisz na piachu pod sfilcowaną derką w szczękającym zimnie… nurkujesz w ciąży na głębokości 50… zupełnie sama i niespodziewanie prowadzisz imprezę urodzinową dla 30tki dzieciaków, bo animatorzy nawalili, a przecież nie zostawisz swojej pociechy (i przedszkolno-rodzinnej zgrai małych Ludzi) ot tak, bez niczego… tworzysz nową strategię biznesową, która ma Ci zapewnić możliwość realizacji wszystkich Twoich planów, nawet w sytuacji, gdy ci co „się znają” powiedzieli, że „tak się nie robi”… Nie ważne w jakiej sytuacji jesteś zewnętrznie – czujesz wewnętrznie spokój i masz dostęp do zasobów, dzięki którym z nowymi, zewnętrznymi trudnościami możesz sobie poradzić łatwiej.
Ze sobą czujesz się komfortowo. Masz komfort w ciele, w sercu i w umyśle. Ten stan sprawia, że łatwiej – „z przewietrzoną głową” – realizujesz się w zewnętrzu. Spójnie ze sobą. W pełnej integracji.
I aby to drugie (patrz: Twoja realizacja w biznesowym zewnętrzu) było jeszcze łatwiejsze, to dostajesz system wsparcia i spotkania coachingu grupowego, dzięki którym łatwiej Ci wdrażać zewnętrzną, biznesową zmianę i łatwiej Ci dzięki temu sięgać po współmierne owoce Twoich życiowych działań
nastawienie na transformację wewnętrzną
Uwalniasz się od obciążeń, które do tej pory niewidocznie dla Ciebie, nadpisywały scenariusz Twojego życia, przez co zawsze było trudniej i gorzej, niż mogłoby być.
Korzystasz z wewnętrznych zasobów, jak spokój, wdzięczność, miłość itp. dzięki czemu w rżne aktywności wchodzisz na wyższych rejestrach. Możesz zacząć zauważać, że jest Ci najzwyczajniej w świecie ławiej 😉
Świadomie ęgasz po takie wewnętrzne procesy, które wspomagają realizację Twoich zewnętrznych planów.
nastawienie na działanie w zewnętrznej rzeczywistości
Określasz cele i plan działania oraz krok po kroku realizujesz zmianę także w Twoim biznesie (nie tylko w Twoim wnętrzu). Stale działasz w przemyślany sposób.
Podchodzisz strategicznie do swoich działań, dzieki czemu możesz zrealizować plan: 1 grupa odbiorców, 1 problem, 1 badanie marketingowe, 1 przesłanie, 1 strategia, 1 oferta, 1 test, 1 zestaw referencji
Nastawienie na zadowolenie i sukces Ludzi, z którymi pracujesz połączone z satysfakcją finansową. Robisz, co kochasz i dobrze na tym zarabiasz.
To wszystko (i więcej) możesz mieć uczestnicząc w programie: „Moja Droga do Zdrowej Pełni„. Oczywiście nie musisz z tego korzystać, ale jeśli chcesz rozwijać siebie jednocześnie rozwijając swój boznes nastawiony na pomaganie innym, to zdecydowanie warto 😉
Daj znać w komentarzach na dole, czy zdazyło Ci się wpaść, w którąś z powszechnych wśród terapeutów, coachów i uzdrowicieli, pułapek… Napisz też, jak się to skończyło.
Napisz komu i na jaki adres mailowy czyżyk ma wysłać spis najczęstszych programów, które mogą Cię ograniczać w życiu, w związku, w rodzicielstwie, w karierze lub w biznesie. Poznaj, co tak naprawdę Ci przeszkadza i uwolnij się od tego!